W pierwszej chwili Kayla nie miała najmniejszego pojęcia,
co powinna zrobić. Zadzwoniła do Ryana z myślą o odwołaniu randki, jednak
sprawy przybrały zupełnie inny obrót. Cóż, mogła się tego spodziewać. Z
Waltmanem nic nigdy nie szło przecież po jej myśli. Niemal wszystkie
wydarzenia, jakie miały miejsce były raczej kwestią przypadku, niżeli jej
planu. I chociaż przez cały czas intensywnie myślała o panu instruktorze, to
niestety większość z tych myśli nie miała wykorzystywania w realnym życiu.
Pozytywne efekty jej działania były jedynie kwestią przypadku. Albo inicjatywą trenera.
Dlatego, tak w ramach wprowadzenia większych zmian, Kayla
postanowiła, że teraz sprowadzi wszystko na odpowiednią ścieżkę. Po pierwsze i
najważniejsze - nie mogła pozwolić, by jej rodzina zorientowała się, że
wymyślona przez Lindsay historyjka była kłamstwem. A to oznaczało, iż musiała
trzymać Waltona z dala od swojego domu.
Niestety był jeden problem, którego nie mogła ot tak
przesunąć. Dosłownie. Jej samochód wciąż stał zaparkowany pod posiadłością
Bensonów i, broń Boże, nigdzie się nie wybierał. Co więcej, jasno komunikował
wszystkim obecnym na przyjęciu, że Kayla jeszcze nigdzie nie odjechała. Już
tylko kwestią czasu pozostawało to, aż któryś z domowników wyjdzie, by
sprawdzić, co się z nią dzieje. Mogła się jedynie modlić, aby była to Lindsay.
Biedna dziewczyna borykając się z dość sporym problemem
(którym w dużej mierze były po prostu jej myśli) siedziała w swoim samochodzie
już ponad dwadzieścia minut. Kalkulowała, analizowała i co chwilę zerkała w
stronę domu, trzymając kciuki za to, by nikt z niego nie wychodził. Żałowała
ogromnie, że wcześniej nie zaparkowała pod domem któregoś z sąsiadów. Teraz
przynajmniej nie miałaby żadnego problemu i w spokoju mogłaby czekać na Waltmana.
Dodatkowo, nie musiałaby się również zastanawiać nad tym, co powie rodzicom,
gdy ci spostrzegą jej samochód na przykład wtedy, gdy już dawno jej tutaj nie
będzie. Bensonowie nie wierzyli przecież w teleportację.
Ale wiecie, jak to jest, gdy czasem na upartego chcemy
narzucić losowi tok działania...
Kilka minut później drzwi wejściowe domu Bensonów się
otworzyły, a w progu (ku wielkiemu niezadowoleniu Kay) nie stanęła Lindsay. O
nie.
Barbara Benson z narzuconym na plecy swetrem już
zmierzała w stronę Bobbiego. Jej mina niewątpliwie zdradzała zdezorientowanie.
- A ty co, czekasz na dobry wiatr? - Zapytała kobieta,
otwierając drzwi od strony pasażera, by córka mogła ją usłyszeć. Zmarszczyła
brwi, posyłając Kayli dociekliwe spojrzenie. Naturalnie, już węszyła podstęp.
- Auto nie chce odpalić - wyjaśniła ciemnowłosa,
wzruszając ramionami dla dobrego efektu.
Barbara prychnęła, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Siedzisz tu już pół godziny. Modlisz się, by zmienił
zdanie, czy jak?
Kayla mimowolnie się skrzywiła.
- Coś w tym stylu - wyznała, zdając sobie sprawę, jak
głupio musi brzmieć.
- Nie wygłupiaj się i chodź do środka. Zaraz będę podawać
deser.
Jedna krótka wypowiedź kobiety sprawiła, że wszystkie
kłamstwa Kay miały zostać lada moment ujawnione. Co jak co, ale jeszcze nikt nie
zrezygnował z deseru przyrządzonego przez Barbarę. Jej tiramisu zostało
jednogłośnie okrzyknięte przez całą rodzinę (i każdą inną osobę, która tylko go
spróbowała) ósmym cudem świata. Nie bez powodu - było obłędne. Kayla więc w
tempie natychmiastowym musiała wymyślić dla siebie jakąś dobrą wymówkę. Ale, do
diabła, czy to w ogóle było możliwe?
- Mamo, kiedy ja nie mogę - odezwała się po chwili. Jej
głos, oczywiście, był dziwnie obcy, jakby mówiła przez ściśnięte gardło.
Oznaczało to jedno - serce walczyło z rozumem. Ryan Walton kontra tiramisu
Barbary Benson.
Kobieta przechyliła głowę na bok, uważnie przyglądając
się córce.
- Wszystko w porządku, Kay? - Zapytała. Jej oczy były przymrużone
i ewidentnie domyślała się, że dziewczyna coś kombinuje.
Kayla energicznie pokiwała głową.
- Jasne - dodała dla potwierdzenia. - Po prostu...
Oczywiście, jak to bywa w życiu, czasem wszystko dzieje
się w nieodpowiednim czasie. Jak na złość na ulicę, przy której stał dom
państwa Bensonów wjechał dość sporych rozmiarów Jeep. Jego przednie reflektory
świeciły mocno, czym od razu zwróciły uwagę Barbary. Kobieta więc na chwilę
odwróciła swoje skupione spojrzenie od córki, wyprostowała się i popatrzyła za
samochodem. Nie była, co prawda, typem wścibskiej sąsiadki (no, może trochę),
ale gdy na mało ruchliwej ulicy pojawiał się obcy samochód, to raczej należycie
poświęcała mu swoją uwagę. A już na pewno wtedy, gdy zatrzymywał się pod jej
domem.
Kayla przeklęła pod nosem. Naturalnie na tyle cicho, by
jej mama nie usłyszała. Choć miała już dwadzieścia sześć lat nadal wolała nie
ryzykować i w żadnym razie nie używała brzydkiego słownictwa przy tej kobiecie.
Kilka sekund później drzwi Jeep'a się uchyliły, a ze
środka pojazdu wyszedł nie kto inny, jak Ryan Walton. Zupełnie nieświadomie
sprawił, że usta mamy Kayli otworzyły się szeroko.
- Niech mnie piorun strzeli - oznajmiła po chwili zwłoki.
Uśmiechała się i z pełną aprobatą kiwała głową.
W istocie Kayla pomyślała podobnie. Ale przynajmniej nie
zrobiła przy tym tak głupkowatej miny, jak jej mama. Być może dlatego, że już
zdołała przyzwyczaić się do faktu, iż Walton zawsze wyglądał doskonale. Choć,
jak na złość, wcale się nie starał. Jego nonszalancja, swoboda poruszania się i
pewność siebie odwalały za niego całą robotę. A gdy dodać do tego opakowanie
(wysportowane, genialnie wyrzeźbione ciało, przenikliwe spojrzenie i - cholera!
- wszystko inne), to dostawało się mieszankę wybuchową, którą potrafiła
najwyraźniej docenić również Barbara Benson. Kobieta, która od zawsze powtarzała,
że ładna miska jeść nie daje.
Minęło kolejne kilka sekund i niestety z każdą następną
Ryan był coraz bliżej. Zmierzał w ich kierunku, a biedna Kayla czuła jedynie
narastające przerażenie. Była bowiem przekonana, że zaraz jej kłamstwo wyjdzie
na jaw.
- Dobry wieczór - odezwał się mężczyzna. Najpierw
uśmiechnął się do Barbary, stojącej obok samochodu Kayli, a potem zerknął w
stronę młodszej dziewczyny, która to wciąż siedziała za kółkiem. Mocą swojego
wzroku sprawił jednak, że Kay szybko się opamiętała i wyskoczyła z samochodu,
pragnąc ratować sytuację. Niestety było już na to trochę za późno.
- Dobry wieczór - odparła z szerokim uśmiechem pani
Benson. - Potrzebuje pan jakiejś pomocy? Zgubił pan drogę?
Walton włożył rękę do kieszeni swojej czarnej, cienkiej kurtki,
by wyciągnąć z niej małą karteczkę. Przesunął po papierze leniwie spojrzeniem,
a potem rozejrzał się wokół siebie.
- Adres się zgadza, proszę pani - oznajmił z uprzejmym
uśmiechem.
Kayla już chciała się wtrącić, gdy ponownie przemówiła
Barbara.
- Ach, już wiem! Pan pewnie jest przyjacielem mojej
córki! - Klasnęła radośnie w dłonie. - Proszę mi wybaczyć. Po prostu Lindsay
nie wspomniała, że zaprosiła jakąś dodatkową osobę na przyjęcie.
Ryan marszcząc brwi zerknął na Kaylę.
- Mamo - zaczęła ciemnowłosa. Zanim jednak kontynuowała,
to dwa razy odchrząknęła, by jej głos choć w połowie brzmiał naturalnie. - To
jest Ryan Walton. Mój instruktor samoobrony.
Barbara szybko odwróciła głowę w stronę Kayli. Pokręciła
nią przecząco, jakby chciała odgonić jakieś myśli, ale jej pełna dezorientacji
mina nie świadczyła o powodzeniu tego ruchu. Tyle że nie tylko pani Benson była
zdezorientowana. Ryan również. Ach, i nawet Kayla! Biedna dziewczyna kompletnie
nie wiedziała, czy ma brnąć w swoje kłamstwa dalej, czy przyznać się przed
mamą, że ją oszukała, gdyż Ryan nie był tylko jej trenerem, a również partnerem
na dzisiejszą randkę.
Cóż, odwaga nie jest cechą, którą posiada każdy.
- Zadzwoniłam do pana Ryana, by powiedzieć, że nie dam
rady przyjechać dzisiaj po te dokumenty, ponieważ moje auto nawaliło - zaczęła,
a jej oczy zdradzały jedynie przerażenie. - A tak się złożyło, że pan Ryan
mieszka w okolicy, więc zaproponował, że mi je przywiezie. Dlatego nie
wchodziłam z powrotem do domu. W końcu w każdej chwili mógł podjechać samochód,
prawda?
Zabawne, że Kay naprawdę była przekonana, że ta
historyjka brzmi całkiem wiarygodnie. Miejmy nadzieję, że nie tylko ona.
- Cóż za poświęcenie - powiedziała Barbara, zerkając to
na Ryana, to na Kay. - Zdecydowanie musimy panu wynagrodzić ten trud. Zapraszam
do środka - zaproponowała, wskazując dłonią dom. - Zaraz będę podawać deser.
Jedynym pozytywnym akcentem dla Kay w tej sytuacji była
mina Waltmana. Facet był kompletnie zdezorientowany i zagubiony. Nie miał
najmniejszego pojęcia, co się wokół niego działo, przez co wyglądał dość
zabawnie. I gdyby Kayla sama nie była przerażona tym, co mówiła jej mama, na
pewno by się z niego śmiała.
Na szczęście Ryan w końcu się otrząsnął.
- To naprawdę nic takiego. Nie chciałbym nadużywać
pańskiej gościnności - oznajmił tym swoim niskim głosem. I Kay była pewna, że
jej mama również jest w jakimś stopniu zauroczona tym mężczyzną.
- Bzdura! - Barbara machnęła ręką. - Zapraszam do środka.
I zanim instruktor zdążył w ogóle odpowiedzieć, pani
Benson już kierowała się do drzwi, oczekując, że dwójka rozmówców podąży za
nią.
Instruktor momentalnie spojrzał w stronę Kayli.
- Możesz mi powiedzieć, o co tu w ogóle chodzi? Jakie
dokumenty? I od kiedy jestem panem Ryanem?
- Od dzisiaj! - Oznajmiła, podbiegając do mężczyzny, po
czym szybko dodała szeptem: - Wiem, że jestem okropnym człowiekiem. Nie
powinnam okłamywać swojej matki, ale nie chciałam jej angażować w moje życie
towarzyskie. Słuchaj, ona nie ma najmniejszego pojęcia, że umówiłam się z tobą
na randkę i na prawdę dobrze dla nas, jeśli tak zostanie. Zjemy tylko ten deser
i zaraz się stąd sprzątniemy. A przez ten cały czas po prostu udawaj, że jesteś
uprzejmym instruktorem samoobrony i postanowiłeś pomóc dziewczynie, która przez
własną nieuwagę zgubiła w klubie sportowym cholerne dokumenty.
Ryan pokiwał głową, patrząc na Kay nieodgadnionym
wzrokiem.
- Randka w stylu
Kayli Benson zdecydowanie zapowiada się interesująco - oznajmił,
uśmiechając się tajemniczo. - A byłem przekonany, że zabierzesz mnie na wycieczkę
po swoim biurze i opowiesz o pracy w księgowości.
Ciemnowłosej opadła szczęka. Dosłownie. I pewnie stałaby
tak przez najbliższe kilka minut, gdyby nie jej mama.
- Idziecie? - Zawołała Barbara, stojąc już przy drzwiach
wejściowych do domu.
Cóż, wyglądało na to, że nie mieli innego wyboru, jak
podążyć za kobietą i poddać się temu, co miał im przynieść dzisiejszy wieczór.
~*~
Kayla już dawno nie czuła się tak niekomfortowo. Co
chwila zerkała na tarczę zegarka, która ku jej wielkiemu zadowoleniu, wisiała na
ścianie tuż przed nią. Niestety czas wydawał się płynąć tak wolno, że zmiany
położenia wskazówek były zdecydowanie za mało zauważalne. Co gorsza, była
jedyną osobą, która nie czerpała radości z pojawienia się przy stole nowego
gościa.
Ryan Walton perfekcyjnie wpasował się do towarzystwa.
Nawet Lindsay zapomniała o wcześniejszym sojuszu z siostrą i teraz, jak
zaczarowana słuchała opowieści Waltmana o klubie sportowym. Więcej!
Zadeklarowała, że już niedługo złoży tam wizytę i zapisze się na któryś z
prowadzonych przez niego treningów. Tyle że urok Ryana zadziałał nie tylko na rówieśniczkę
Kay. Babcia, ciotka, czy też mama dziewczyny wykazywały podobne zainteresowanie
i domagały się utworzenia jakiś zajęć dla seniorów. Nie trzeba chyba mówić, iż
Waltman wziął to za wspaniały pomysł i obiecał, że już niedługo coś podobnego
wprowadzi do oferty. Do diabła, nawet tata Kay (zagorzały miłośnik spędzania
czasu na kanapie) stwierdził, że czas najwyższy popracować nad swoim ciałem i
zapisać się na jakąś siłownię. Oczywiście tą należącą do Ryana. Gdzieżby
indziej.
Dziewczyna nie mogła uwierzyć z jak wielką łatwością
Ryanowi udało się wkupić w łaski jej rodziny. Josh próbował swoich sił od jakiś
trzech lat i wciąż mu to nie wychodziło, a cholernemu Waltmanowi wystarczyło
jedynie pięć minut. A przecież nie tak to miało wyglądać. Kayla chciała go
wykorzystać i porzucić. Dlaczego, do jasnej Anielki, musiał sprzymierzać sobie
jej rodzinę? Mogła być już pewna, że od dnia dzisiejszego jej matka będzie wydzwaniać
do niej, by siłą swojej niekończącej się paplaniny namówić córkę do randkowania
z przystojnym instruktorem. Już teraz potrafiła sobie wyobrazić te szalone
argumenty, jakich Barbara na pewno zamierzała użyć.
Jedno było pewne - zaproszenie na tiramisu dodatkowo
skomplikowało sprawy.
- Wszystko w porządku, Kay? - Zapytała niespodziewanie
mama dziewczyny. Zabawne, że musiała zwrócić uwagę na córkę akurat wtedy, gdy
ta krzywiła się na samą myśl o umiejętnościach Watlona w owijaniu sobie ludzi
wokół palca. Naprawdę żałowała, że sama nie posiadała podobnych zdolności. Tak
przynajmniej miałaby już misję zaciągnięcia Ryana do łóżka za sobą.
- Wyglądasz dość mizernie - dodała babcia. Tyle że w
żadnym razie jej mina nie wskazywała na żadne współczucie. A skąd. Na jej
ustach widniał szeroki, podstępny uśmieszek.
- To prawda - przyznała Barbara. Założyła ręce na piersi,
uważnie przyglądając się córce. - Całe szczęście, że zostaniesz u nas na noc.
Ja już się tobą zajmę.
Kayla aż zachłysnęła się powietrzem.
- Zostaję? - Zapytała zaskoczona. Szybko przebiegła
wzrokiem po zgromadzonych, szukając w wyrazach ich twarzy jakiegoś
potwierdzenia. Jej siostra maskowała dłonią uśmiech, mama wyglądała na podejrzliwą,
babcia chichotała. Ryan natomiast patrzył na Kaylę cierpliwie, czekając aż ta łaskawie
z tego wybrnie i w końcu oznajmi swoim rozmówcom, że to właśnie z nim wraca do
domu (marzenia ściętej głowy, chłopcze!).
- No tak - odpowiedziała pani Benson, unosząc znacząco
brew. - Już nie pamiętasz, że twój samochód się zepsuł?
- Tak, ale...
- Ale co?
Kayla oczami wyobraźni już widziała, jak zamiast wracać z
Ryanem do swojego mieszkania, idzie schodami na górę, prosto na pierwsze
piętro, gdzie znajdowała się jej dawna sypialnia. I to właśnie tam spędza
dzisiejszą noc. Sama.
- Jeśli tylko pozwolisz, Kay, mogę cię podrzucić do domu.
To naprawdę żaden problem.
Gdyby na miejscu Ryana siedział Josh, albo jakikolwiek
inny mężczyzna, nie robiący na Barbarze takiego wrażenia, jak instruktor, to
kobieta od razu machnęłaby ręką, mówiąc, iż jest to zupełnie niepotrzebne, a
jej córka przecież może jedną noc spędzić w domu rodziców. Tyle, że to był Ryan. I nie trzeba było być wielce
uczonym, aby zobaczyć, iż oczy pani Benson momentalnie rozbłysły. W końcu,
która kobieta nie chciałaby, żeby jej córka umawiała się z kimś takim, jak Ryan Walton?
Kompletnie ignorując wszelkie przeciwności i
niedogodności (w końcu instruktorowi na pewno nie po drodze do mieszkania Kay)
Barbara krzyknęła radośnie:
- Wspaniały pomysł!
I Kayla już wiedziała, że jej mama od dzisiaj będzie przypisywała
sobie zasługi zeswatania córki z seksownym instruktorem.
♥
Kochani, ogromnie Was przepraszam za to, że tak długo
musieliście czekać na ten rozdział. Niestety moja wena pojechała sobie na
wakacje i wygląda na to, że wcale nie śpieszno jej wracać. Postaram się jednak
coś na to zaradzić i mam wielką nadzieję, że pójdzie mi lepiej niż w tym
rozdziale. :(