niedziela, 21 września 2014

Rozdział 4


Kayla po raz kolejny rozejrzała się po okolicy, najwyraźniej mając nadzieję, że gdzieś między blokami dojrzy przystanek autobusowy. W końcu, równie dobrze, mogła dopiero jutro zająć się Bobbym. Teraz najważniejszy wydawał się powrót do domu. A przynajmniej to próbowała sobie wmówić, łudząc się, że dzięki temu uniknie wchodzenia do budynku.
Tyle że zaraz potem zrozumiała pewną, dość istotną kwestię. Otóż, wejście do budynku wcale nie oznaczało spotkania z Ryanem. Doprawdy, przecież nie mogła mieć aż tak wielkiego pecha! Szansa, że go spotka nie wynosiła więcej niż dziesięć procent. Szczególnie, że sala, na której mężczyzna udzielał im lekcji, znajdowała się na drugim piętrze. Co więc miałby robić na parterze, tuż przy wielkim biurku recepcji?
Uśmiechając się do samej siebie, sięgnęła po torebkę. Wysiadła z samochodu, po czym pokierowała się do budynku z wielkim napisem Walton nad drzwiami. Kroczyła dumnie przez korytarz, pragnąc dojść do ogromnego biurka recepcji, gdy nagle zatrzymała się gwałtownie.
Dziesięć procent, prychnęła w myślach. Jaka z niej księgowa, skoro nie potrafiła obliczyć prostego rachunku prawdopodobieństwa?
Ryan stał tuż przed nią, rozmawiając z kobietą znajdującą się po drugiej stronie biurka. Opierał się przedramionami na wysokiej ladzie i uśmiechał delikatnie, najwyraźniej nieco rozbawiony słowami recepcjonistki. Tuż obok niego stał Thomas, drugi instruktor, równie rozpromieniony. Kayla nie była pewna, czy flirtowali z tą dziewczyną, czy prowadzili zwykłą, koleżeńską rozmowę, ale tak czy inaczej, była naprawdę niezadowolona z faktu, że w ogóle coś robili. Nie mieli czasem jakiś zajęć do prowadzenia?
Wyglądało na to, że nie, bowiem zarówno jeden, jak i drugi miał przewieszoną przez ramię sportową torbę. Oznaczało to tyle, że prawdopodobnie na dzisiaj skończyli swoją pracę.
Benson miała do wyboru dwie opcje. Mogła iść dalej przed siebie i zrobić to, po co tu przyszła. Ewentualnie uciekać gdzie pieprz rośnie. Albo przynajmniej na parking, gdzie znajdował się jej samochód. Kto wie, może tym razem jednak odpali?
Była naprawdę bliska wybrania tej drugiej, bardzo kuszącej, ale za to niewiarygodnie niedojrzałej opcji, gdy Ryan odwrócił spojrzenie od swojej rozmówczyni i zaczął rozglądać się po otoczeniu. Zupełnie tak, jakby instynktownie wyczuł obecność Kay. Dziewczyna nie mogła czekać ani chwili dłużej i tym samym pozwolić, by facet przyłapał ją stojącą na środku korytarza i gapiącą się na biurko recepcji, więc szybko podjęła - jakby nie patrzeć - dość zaskakującą decyzję.
Ruszyła przed siebie, próbując nie zwracać nawet najmniejszej uwagi na dwóch mężczyzn. Chociaż, prawdę mówiąc, obecność Thomasa była jej kompletnie obojętna. Tutaj chodziło tylko i wyłącznie o Ryana.
Dość nieśmiało podeszła do biurka, nawiązując kontakt wzrokowy z recepcjonistką. Całą siłą woli próbowała zmusić swoje ciało do tego, by stało spokojnie i, broń Boże, nie odwracało się w pewną stronę. Kayla, niczym urodzona aktorka, zupełnie przekonywująco udawała, że go w zupełności nie zauważyła.
- Przepraszam - powiedziała cicho, teraz już w pełni zwracając na siebie uwagę kobiety. - Czy mogłabym skorzystać z telefonu? Mój samochód nie chce odpalić, a komórka się rozładowała i nie mam jak skontaktować się z kimś, kto mógłby mi pomóc.
Kobieta mimowolnie zerknęła na Ryana. Mniej więcej tak, jakby szukała jego aprobaty na słowa, które zaraz miała wypowiedzieć.
- Przykro mi. Chętnie bym pani pomogła, ale by skorzystać z telefonu musi być pani klientem naszego -
- Kiedy ja chodzę tutaj na zajęcia z samoobrony - przerwała jej szybko.
- Ach, tak? A kto jest pani nauczycielem, jeśli mogę spytać? - Chytry uśmieszek pojawił się na jej twarzy. I choć Kayla z początku mogła powiedzieć, że kobieta wydała jej się dość sympatyczna, a zdrowy kolor jej jasnych, blond włosów, był po prostu zachwycający, to teraz nagle zmieniła swoje zdanie. Recepcjonistka w jej myślach stała się babszylem, a włosy sianem. W tym momencie naprawdę nie lubiła tej kobiety. Przede wszystkim dlatego, że próbowała ją skompromitować tuż przed stojącym obok Ryanem i za sprawą głupiego pytania zmusić do wypowiedzenia jego imienia oraz nazwiska. I choć naprawdę chciała, to nie mogła ot tak wskazać na mężczyznę i powiedzieć „to ten idiota”, bo przecież udawała, że go nie widzi.
- Pan Waltman – odpowiedziała, uśmiechając się delikatnie do swojej rozmówczyni. Zupełnie świadomie przekręciła jego nazwisko. Zapewne miała być to swojego rodzaju odpowiedź na wszystkie przezwiska, jakie jej nadał.
Thomas roześmiał się cicho i, chcąc nie chcąc, Kayla zapomniała się i spojrzała w jego stronę. To był niewiarygodny błąd.
- Walton - powiedział Ryan, a na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Wciąż opierał się o ladę biurka swoimi przedramionami i wyglądał na naprawdę zrelaksowanego. W przeciwieństwie do Kay, oczywiście. Nie trzeba chyba mówić, jak bardzo ją to rozzłościło? Dziewczyna wychodziła z siebie, by się na nim odegrać, a on wciąż pozostawał niewzruszony. - Ale byłaś blisko, mała Kosmitko.
- Och.
Co prawda, nie była to zbyt twórcza odpowiedź, ale wydawała się zupełnie na miejscu. W końcu co innego mogłaby powiedzieć?
- Amy – zaczął Ryan, ale wcale nie odwrócił wzroku od ciemnowłosej. - Pani Benson jest naszą klientką – dodał. Definitywnie mówił do recepcjonistki, jednak jego wzrok utkwiony był w Kay, która próbowała nie zwracać uwagi na fakt, że mężczyzna z premedytacją położył nacisk na jej nazwisku. Niemniej, była naprawdę zaskoczona, że je zapamiętał. Przez cały czas używał w stosunku do niej przezwisk, jakby w rzeczywistości miał problem z zapamiętaniem jej imienia. Co więcej, uczył przecież mnóstwo osób! Jak w tak krótkim czasie mógł przyswoić jej nazwisko? Szczególnie, że Kayla użyła go przy nim tylko jeden, jedyny raz.
Amy - nie babsztyl, jak się okazało - wysunęła zza lady czarny, dość nowoczesny telefon stacjonarny, stawiając go tuż przed ciemnowłosą.
- Dziękuję – odparła cicho Benson.
Nie patrząc już na Ryana, ani na żadnego z jego towarzyszy, sięgnęła po słuchawkę. Szybko wykręciła dobrze jej znany numer i przyłożyła telefon do ucha.
Czekała. Jeden sygnał, drugi, trzeci i kolejne. Po żadnym z nich nie usłyszała głosu Christy. Zadzwoniła więc ponownie, ale niestety skończyła z tym samym rezultatem. Dlatego szybko zmieniła swój plan i wybrała numer Blake'a - swojego najlepszego przyjaciela i właściciela jej ulubionej knajpy. Przez cały ten czas, próbowała również wmówić sobie, że Ryan wcale jej się nie przygląda. A tym bardziej nie chciała myśleć o tym, że nagle żadne z nich się nie odzywało. Jakby wcześniej przerwana rozmowa nie miała miejsca.
- Blake Tylor. – Z słuchawki zabrzmiał dobrze jej znany głos.
- Dzięki Bogu – odpowiedziała ze słyszalną ulgą, po czym szybko oprzytomniała. – Znaczy: hej, z tej strony Kayla…
- Cześć - odpowiedział niepewnie po krótkiej chwili ciszy, która zdawała się trać w nieskończoność. - Wszystko w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku. Bobby właśnie nawalił. Potrzebuję twojej pomocy.
Blake jęknął do słuchawki.
- Kochanie, jestem teraz w domu moich rodziców.
- Co? - I ona jęknęła. - Przecież to prawie dwieście mil stąd.
- Mogę wyjechać zaraz, ale i tak będę w mieście za jakieś… trzy godziny.
- Och, nie, w porządku - odpowiedziała zmieszana.
- Może Christy cię odbierze, a ja potem zajmę się twoim samochodem?
- Tak, świetny pomysł, zadzwonię do niej. Trzymaj się i pozdrów ode mnie rodziców. - Nim chłopak zdążył odpowiedzieć, Kayla szybko odłożyła słuchawkę.
Odsunęła od siebie telefon, po czym posłała recepcjonistce słaby uśmiech.
- Dziękuję za pomoc - oznajmiła, po czym zwróciła się do wszystkich, choć jednocześnie starała się unikać jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego: - Do widzenia.
W planach miała szybką ewakuację. Naprawdę szybką. Szkoda tylko, że Ryan po raz kolejny nie wziął jej zdania pod uwagę.
- Hej! – Zawołał za nią. – Kosmitko, poczekaj.
Próbowała udawać, że nic nie słyszy. Z całych sił starała się sobie wmówić, że te słowa były tylko i wyłącznie wytworem jej wyobraźni. Jednak jej zdradzieckie ciało zareagowało momentalnie, zatrzymując się i odwracając w stronę mężczyzny.
- Potrzebujesz pomocy?
- Nie. – Dla potwierdzenia swoich słów pokręciła przecząco głową. – Wszystko jest pod kontrolą – dodała.
Nie była najlepszą kłamczuchą i Ryan na pewno to zauważył, ale nic więcej nie powiedział. Skinął jedynie głową i dalej już jej nie zatrzymując, odwrócił się z powrotem do recepcjonistki, by kontynuować wcześniej przerwaną rozmowę.
- Idiota – powiedziała Kayla pod nosem, zmierzając prosto do wyjścia z budynku. Nie miała pojęcia, dlaczego wybrała akurat to przezwisko, ale w tym momencie wydawało się pasować. Nie mogła zrozumieć tego, że Ryan uwierzył jej tak łatwo. Nie żeby miała o to pretensje. Chociaż…
Starając się wyrzucić mężczyznę ze swoich myśli, po wyjściu z budynku odetchnęła świeżym powietrzem. Tyle że krótki spacer do samochodu wcale nie pomógł jej otrzeźwić umysłu. Nadal nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Chciała wydostać się z tego miejsca jak najszybciej, ale wszystko, jak na złość, zmierzało w odwrotnym kierunku.
Otworzyła swoje auto i szybko zajęła miejsce za kierownicą. Postanowiła jeszcze raz włożyć kluczyk do stacyjki, mając nadzieję, że tym razem - tak dla odmiany – jej ukochany samochód postanowi odpalić. Niestety nic podobnego się nie wydarzyło. Oczywiście, Bobby nie raz robił jej podobne numery, ale tym razem wszystko wydawało się inne. I to nie tylko przez rozładowany telefon dziewczyny.
Benson oparła głowę o kierownicę, powtarzając szeptem prośby skierowane prosto do Bobby’iego. Zdecydowanie była jedną z tych osób, które przemawiają do przedmiotów. Podobne konwersacje prowadziła ze swoim komputerem, kiedy niespodziewanie się zacinał, czy telewizorem, gdy zaczynał śnieżyć. Ale do żadnego z tych sprzętów nie była tak przywiązana, jak do swojego samochodu.
 Głośne i niespodziewane pukanie w szybę sprawiło, że Kayla podskoczyła przerażona. Nieświadomie złapała się za serce, siadając prosto i rozglądając się w celu zlokalizowania zagrożenia.
Thomas z uniesionymi w geście poddania rękoma stał tuż obok jej samochodu. Uśmiechał się przepraszająco.
- Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć! – Krzyknął.
Kayla szybko oprzytomniała i uchyliła drzwi samochodu, by nie musiał dalej się drzeć.
- Mówiłaś, że masz wszystko pod kontrolą – zaczął Thomas.
Kay wzruszyła ramionami. Przyłapał ją na gorącym uczynku, ale wcale nie czuła się z tego powodu źle. Szczególnie, że rozmawiała z Thomasem, a nie jego kolegą. I już miała dziękować niebiosom, że nie przysłali na jej ratunek Ryana, gdy zauważyła, że ten stoi kilka kroków dalej, najwyraźniej czekając na drugiego instruktora.
- Właściwie weszłam do samochodu tylko po to, by zabrać swoje rzeczy – wyjaśniła. Aby jakoś potwierdzić swoje słowa zaczęła pakować wszystkie przedmioty z fotela do torebki. Zabrała również kilka rzeczy ze schowka, również upychając je w podręcznej torbie, po czym wysiadła szybko z auta. Zamknęła je i z szerokim uśmiechem spojrzała na Thomasa.
- Widzisz, wszystko jest pod kontrolą – oznajmiła, nie mając pojęcia, kogo bardziej próbuje przekonać.
- Tak? – Prychnął i odwrócił się, by spojrzeć znacząco na Ryana. Kayla była pewna, że za sprawą tego krótkiego spojrzenia zdążył ją wykpić przed drugim mężczyzną. – I co zamierzasz teraz zrobić? – Z powrotem poświęcił jej swoją uwagę.
- Idę na przystanek autobusowy – wyjaśniła stanowczo. Starała się mówić z jak największa pewnością siebie i miała szczerą nadzieję, że choć ta jedna rzecz jej się udała.
- A co z twoim samochodem? – Do rozmowy wtrącił się Ryan.
Nie twoja sprawa, pomyślała.
- Mój przyjaciel potem się nim zajmie. – Nie miała pojęcia, dlaczego się tłumaczy. Równie dobrze mogła ich po prostu tu zostawić i ruszyć przed siebie. Tyle że ten cholerny Ryan przyszpilił ją swoim spojrzeniem do chodnika i nie potrafiła wykonać żadnego konkretnego ruchu. Nie mogła uwierzyć, że ktokolwiek potrafi działać na nią tak paraliżująco.
- Waltman – rzucił z uśmieszkim Thomas, zerkając na swojego kolegę. – Przecież znasz się trochę na samochodach. Może pomożesz tej biednej dziewczynie?
Biednej dziewczynie, Kayla powtórzyła w myślach, czując, jak momentalnie spinają jej się wszystkie mięśnie. Nie chciała być w ich oczach żadną biedną dziewczyną, która desperacko potrzebuje jakiejkolwiek pomocy.
Teraz już nawet nie musiała iść na żaden przystanek autobusowy. Była gotowa przebyć całą drogę do domu pieszo. Wszystko, byleby tylko zakończyć to niekomfortowe spotkanie.
- Z całym szacunkiem – zaczęła, najpierw spoglądając na Thomasa, a potem na drugiego mężczyznę – ale nie pozwalam byle komu dotykać mojego samochodu.
Nie miała zamiaru zabrzmieć tak szorstko. Naprawdę nie tak planowała to rozegrać. Ale cóż mogła poradzić, że czasem robiła pewne rzeczy zanim zdążyła je przemyśleć, a jej usta miały nadzwyczajny talent do wypowiadania się bez porozumienia z umysłem?
Thomas zaśmiał się pod nosem, najwyraźniej rozbawiony reakcją dziewczyny. Ryan jednak był w zupełnie innym nastroju.
- Lepiej już pójdę – powiedziała Benson po chwili milczenia. Nie chciała, aby ta sytuacja stała się jeszcze bardziej niezręczna. Wątpiła, by wtedy wyszła z tego cało. – Nie chcę spóźnić się na autobus.
Szybko wyminęła mężczyzn, kierując się przed siebie, zupełnie jej nieznaną ulicą.
- Kosmitko! – Zawołał za nią Ryan. Jego głos był pełen rozbawienia, co kompletnie zaskoczyło dziewczynę. Jeszcze chwilę temu był zirytowany, a teraz tryskał dobrym humorem? Kayla, będąc tym bez wątpienia zaintrygowana, szybko odwróciła się w jego stronę. – Tą drogą na pewno nie dojdziesz do żadnego przystanku – wyjaśnił. W jego oczach igrały wesołe ogniki.
Ciemnowłosa przełknęła ślinę, rozglądając się. Wyglądało na to, że ta sytuacja robiła się z każdą sekundą coraz bardziej nieznośna, a ona nie miała na to żadnego wpływu.
- Chodź! – Zawołał ponownie. – Podrzucę cię.
Zmarszczyła brwi. Zupełnie tak, jakby nie rozumiała wypowiedzianych przez niego słów.
- Podrzucisz mnie?
Pokiwał głową.
- Mam samochód – wyjaśnił z uśmiechem. – Podwiozę cię na przystanek.
Zaschło jej w gardle.
Miała wejść do samochodu ze swoim instruktorem? Oczywiście, była to rzecz, o której prawdopodobnie marzyły wszystkie dziewczyny będące z nią na kursie i zapewne zabiłyby za taką możliwość… Jednak Kayla myślała nieco inaczej. Nie chciała wsiadać z nim do żadnego auta. Była przekona, że zrobiłaby z siebie jeszcze większa idiotkę, gdyby zostali sami, a ta opcja wcale jej się nie podobała. Nie ufała Ryanowi. A jeszcze bardziej nie ufała sobie przy nim.
- Dam sobie radę – odpowiedziała szybko. Naturalnie nie wierzyła w swoje ani jedno słowo, ale miała nadzieję, że przynajmniej on to zrobi. Zawsze mogła zapytać kogoś o drogę, albo złapać taksówkę, mając nadzieję, że kierowca będzie wyrozumiały i zważywszy na okoliczności powie, że dziesięć dolarów, jakie dziewczyna miała przy sobie w pełni pokryją cenę przewozu.
- To tylko kilka minut samochodem – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – Nie daj się prosić, Kosmitko, przecież zaraz się kompletnie ściemni. A nie wydaje mi się, byś po swoich poczynaniach na dzisiejszych zajęciach była w stanie skopać potencjalnego złoczyńcę.
Benson widziała rozbawienie w jego spojrzeniu, chociaż stała kilka kroków dalej. Niestety musiała przyznać, iż zrobiło jej się trochę przykro, że ten facet wyśmiewa się z jej umiejętności tuż przy Thomasie. Nie chciała, by wszyscy wiedzieli o tym, jak bardzo była beznadziejna.
- Po pierwsze – zaczęła – szło mi całkiem nieźle.
Ryan wzruszył ramionami, najwyraźniej nie mając zamiaru tego dalej komentować.
- Po drugie – kontynuowała – mam gaz pieprzowy w swojej torebce, więc dałabym sobie radę nawet bez tych beznadziejnych kopniaków, których nas dzisiaj uczyłeś.
Jego uśmiech zdecydowanie się poszerzył.
Co, do diabła, było w tym tak zabawnego?
- A po trzecie – zastanowiła się przez chwilę. Szkoda tylko, że zabrakło jej argumentów. – Niech ci będzie.
Wcale jej się nie uśmiechało wsiadanie z nim do jednego samochodu. I chociaż podróż miała trwać tylko kilka minut, Kayla poczuła dziwną pustkę w żołądku. Jakby wizja ich samych w środku auta całkowicie sparaliżowała jej organizm.
Thomas, podobnie jak jego kolega, uśmiechał się szeroko. Tyle że Benson naprawdę nie wiedziała, co tak bardzo poprawiło im humor. W tej sytuacji nie było przecież nic zabawnego.
- Zapraszam – zawołał Ryan, wskazując ręką odpowiedni kierunek i lekko przy tym się pochylając.
Zanim jednak przeszli dalej Thomas zwrócił się do drugiego instruktora:
- Nadal przychodzisz wieczorem?
- Tak, będę po dwudziestej – odpowiedział Ryan, zatrzymując się przy czarnym Jeep’ie. Otworzył drzwi od strony pasażera przed dziewczyną, a ona szybko wgramoliła się na siedzenie. Nie był to, co prawda, zbyt zgrabny ruch, ale miała to gdzieś. W tym czasie milion innych myśli przepłynęło przez jej głowę, jednak zdecydowanie była wśród nich ta jedna najgłośniejsza. I gdy Ryan zajął miejsce kierowcy usta Kay po raz kolejny nie skontaktowały się z umysłem.
- Jesteś gejem? – Zapytała szybko. W jej głosie słyszalne było zdziwienie. Tyle że wcześniejsze wydarzenia zdawały się mówić same za siebie. W końcu przed chwilą umówili się na wieczór, a jeszcze wcześniej stali razem w recepcji, czy nawet wychodzili z budynku. Cały czas razem.
- Co? – Ryan z początku wydawał się nie rozumieć. Być może nie dosłyszał.
- Spytałam, czy –
- Wiem, o co pytałaś – syknął. – Skąd ci to przyszło do głowy? Żartujesz sobie ze mnie? – Facet był wyraźnie poirytowany. Po jego wcześniejszym rozbawieniu nie było już śladu.
Kayla nieco się zmieszała, dlatego postanowiła szybko wyjaśnić mu sytuację. Niestety nim zdążyła otworzyć usta, Walton odezwał się ponownie:
- Nie! – Kontynuował. – Nie jestem.
Patrzył na nią intensywnie, jakby siła spojrzenia miała mu pomóc w przekonaniu Benson.
- To nie tak, że mam coś przeciwko – powiedziała szybko, wiercąc się na siedzeniu. Jej wcześniejsze przeczucia się sprawdziły. Zdecydowanie nie mogła sobie ufać w jego towarzystwie. Dlaczego choć raz się nie zamknęła? W końcu wiedziała, że odzywając się przy tym facecie zrobi z siebie tylko i wyłącznie większa idiotkę. – Po prostu wy dwoje wydaliście się –
- Nie – przerwał jej. – Uwierz, Kosmitko, nie jestem. Mam ci to udowodnić?
Ta sytuacja z sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej niezręczna.
- Oczywiście, że nie! – Zawołała szybko, kompletnie tracąc kontrolę nad swoimi myślami. Te bowiem powędrowały w bardzo konkretnym kierunku. – Może lepiej już jedźmy?
Benson przez chwilę kręciła się na fotelu, czując, że powietrze naładowane jest dziwną energią. Miała jednak świadomość, że nie jest to tylko zasługa ich krótkiej i bez wątpienia niezręcznej rozmowy.
- W której części miasta mieszkasz? – Zapytał.
Kayla zmarszczyła brwi.
- Myślałam, że zamierzasz podwieźć mnie na przystanek. By to zrobić musisz wiedzieć, gdzie mieszkam?
- Po prostu pytam – odpowiedział, wzruszając ramionami. Włożył kluczyk do stacyjki, przekręcił go i szybko wyjechał z parkingu. Jego ciało było napięte i dziewczyna mogła być pewna, że facet cały czas myśli o jej wcześniejszym pytaniu.
- Może nie jestem najlepszą uczennicą na twoich zajęciach, ale jedną rzecz wiem na pewno. Nie podaje się swojego adresu ludziom, których nie znasz – odezwała się. W jej głosie dało się usłyszeć nutkę rozbawienia. Dziewczyna najwyraźniej chciała w jakiś sposób rozluźnić atmosferę w samochodzie. Jakby nie patrzeć, mieli spędzić ze sobą jeszcze kilka minut.
- Tyle że ty mnie znasz, Kosmitko.
- Właściwie to nie, kompletnie cię nie znam. Jesteś po porostu moim instruktorem. A co jeśli po zajęciach bawisz się w seryjnego mordercę?
- Nie jestem mordercą – zaśmiał się.
- Czy nie to powiedziałby właśnie seryjny morderca?
Ryan roześmiał się cicho.
- Może nie powaliłabyś potencjalnego złoczyńcy swoimi kopniakami, ale mam przeczucie, że mogłabyś go nieco zdekoncentrować swoimi ustami.
Serce Kay zabiło szybciej.
Co on właśnie powiedział?
- Jestem pewny, że zagadałabyś go na śmierć.
Ach, i wszystko jasne.
- Ponawiam pytanie. W jakiej części miasta mieszkasz? – Ryan wydawał się rozluźniony. Lewą rękę trzymał na kierownicy, podczas gdy prawa spoczywała na udzie. Jego ciało nie było już dłużej napięte, co świadczyło o tym, że taktyka Benson okazała się skuteczna. Mężczyzna co chwilę zerkał na dziewczynę, ale po raz pierwszy Kayla nie czuła się tak sparaliżowana w jego towarzystwie. Oczywiście, ręce trochę jej się trzęsły, dlatego musiała je umiejscowić między swoimi udami, ale poza tym wszystko było w porządku. No, prawie wszystko. Tylko jej serce wybijało nieco przyśpieszony rytm.
- Niedaleko Harvey Parku – odpowiedziała spokojnie.
Ryan pokiwał głową, ale nic nie odpowiedział.
Przez następne kilka minut jechali w zupełnej ciszy, a jedynym zajęciem Kay było wyglądanie przez okno. Naturalnie, nie podziwiała żadnych widoków, ale było to znacznie bezpieczniejsze niż wpatrywanie się w Ryana.
- Daleko jeszcze do tego przystanku? – Zapytała, mimowolnie się krzywiąc. Po części dziękowała w duchu instruktorowi za to, że ją zabrał ze sobą. Jechali już dziesięć minut, co oznaczało, że piesza wędrówka do wybranego przez nią celu byłaby naprawdę długa i męcząca.
- W sumie już go minęliśmy – odpowiedział swobodnie, wzruszając ramionami.
- Słucham? Jak to minęliśmy?
Ryan westchnął głęboko.
- Powiedziałaś, że mieszkasz niedaleko Harvey Parku. Tak się składa, że jadę w tamtym kierunku, więc dlaczego miałbym cię nie podrzucić właśnie w te okolice?
Kayla zmarszczyła brwi, jeszcze raz analizując słowa chłopaka. Ryan zamierzał podrzucić ją pod dom? Jęknęła na sama myśl, że miałby zobaczyć obskurną kamienicę, w której mieszkała.
- Coś nie tak, Kosmitko?
Wzruszyła jedynie ramionami, zupełnie nie przejmując się faktem, że nie mógł tego zobaczyć.
- Zaraz będziesz musiała mnie nieco pokierować i powiedzieć, gdzie dokładnie mam jechać – dodał po chwili.
- Nie musisz mnie podwozić pod sam dom. To tylko chwila stąd, więc mogę–
- Skoro to tylko chwila, to nie widzę problemu, by jechać dalej – przerwał jej.
I takim cudem, zaledwie pięć minut później samochód instruktora zaparkował pod kamienicą, w której mieszkała Kayla. Był to dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły i nie było w nim nic urokliwego. Okolica, oczywiście, w żadnym razie nie wydawała się przyjazna i Benson dobrze wiedziała, że Ryan również to zauważył.
- Dzięki za podwiezienie – powiedziała, sięgając po torbę leżąca pod jej nogami.
- Polecam się na przyszłość – odpowiedział, a dziewczyna miała wrażenie, że mówi zupełnie szczerze. Co, prawdę mówiąc, było dla ciemnowłosej nieco zaskakujące, ponieważ nie tak dawno nazwała go gejem. Spodziewała się raczej, że Ryan obrazi się i już nigdy do niej nie odezwie. I zapewne nie byłoby to wcale takie złe. Czułaby się przynajmniej znacznie swobodniej na treningach.
Otworzyła drzwi i niezgrabnie wyskoczyła z samochodu. Wysokie wejście do Jeepa dla dziewczyny o jej wzroście nie było najlepszym rozwiązaniem.
- Do zobaczenia w sobotę, Kosmitko.
Benson westchnęła głośno. Wyglądało na to, że ta ksywka wyjątkowo przypadła mu do gustu.
- Do zobaczenia, panie Waltman.
Pożegnało ją głośne prychnięcie Ryana.
Kayla odetchnęła z ulgą, gdy tylko zatrzasnęła za sobą drzwi samochodu. Starając się nie patrzeć za siebie, szybkim krokiem przeszła do wejścia do kamienicy. Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że mężczyzna jeszcze nie odjechał.
Przeszukała szybko swoją torebkę i wyjęła zestaw kluczy, aby szybko otworzyć drzwi od klatki schodowej. Dopiero gdy znalazła się w środku, usłyszała głośny silnik jego samochodu.
Próbując już nie myśleć o Ryanie, przeszła po schodach do swojego mieszkania. Tyle że wyrzucenie go z głowy okazało się niebezpiecznie trudną sprawą…


sobota, 13 września 2014

Rozdział 3


Czasem, gdy czegoś naprawdę bardzo chcemy, to musimy na to niewiarygodnie długo czekać. Co więcej, wtedy okres oczekiwania dłuży nam się w nieskończoność. Jakby moment, kiedy to dostaniemy był niesamowicie odległy, niemal abstrakcyjny.
Ale co jeśli odwrócimy sytuację?
Co jeśli desperacko nie chcemy, żeby pewien dzień nadszedł?
Zdaje się, że to już wyższa szkoła jazdy...
Kayla w ostatnim czasie nie miała zbyt wygórowanych marzeń. Nie wyczekiwała awansu w pracy, nie śniła o wygranej na loterii, ani też nie rozprawiała o księciu na białym rumaku. Jej marzenie było proste. Szkoda tylko, że równie nierealne. Dziewczyna bowiem z całych sił próbowała powstrzymać nadejście środy. Nie żeby w tej kwestii miała wiele do powiedzenia.
Tak, czy siak - niechciany dzień w końcu nadszedł. A co za tym szkło, Kayla musiała się przygotować na drugie zajęcia z samoobrony.
Pozostawało jej jedynie przeklinać Christinę za to, że ta zdecydowała się zapisać je na ten zupełnie nikomu niepotrzebny kurs. I to nie raz, a dwa razy w tygodniu.
Biedna dziewczyna była skłonna podjąć nawet bardzo desperackie kroki. Tego dnia była już gotowa zostać dłużej w pracy i po raz kolejny przejrzeć wszystkie papiery, które znajdowały się na jej biurku. Wszystko, byleby tylko nie musieć zmierzyć się ze swoim instruktorem. W końcu była przekonana, iż przez niedzielny wieczór mężczyzna stracił o niej resztki dobrego zdania.
- Nie przesadzaj - zaczęła Christina, gdy spotkały się przed wejściem do budynku.
Kayla przyjechała tutaj prosto z pracy i chociaż nie planowała się spóźniać, to lada moment mogło do tego dojść. Dziewczynom zostało bowiem dosłownie dziesięć minut, by się przebrać i wejść do sali przed trenerem. Nie trzeba chyba zaznaczać, że Kay nie uśmiechało się żadne filmowe „wielkie wejście”. Wolała w ciszy zająć swoje miejsce na końcu sali i udawać, że jej tam nie ma.
Tyle że to nie była jej wina, iż Bobby, czyli  ukochany samochód, zarządził sobie krótka przerwę na pewnym skrzyżowaniu.
- Nie przesadzam – odburknęła Benson, wchodząc do budynku.
Razem z przyjaciółką pokierowała się prosto do damskiej szatni, która znajdowała się na tym samym piętrze, co sala treningowa. Obie dziewczyny pilnowały drogi, nie chcąc się zgubić gdzieś między korytarzami. Jakby nie patrzeć, ten budynek był ogromny. Oprócz ich zajęć odbywały się tutaj również treningi karate, czy jujitsu. Można było nawet zapisać się na fitness. A jedno z pięter w całości zajmowała siłownia.
- Przecież już cię przeprosiłyśmy – kontynuowała Christina. – Jak długo będziesz się na nas jeszcze gniewać?
- Nie gniewam się na was! – Zaprotestowała Kay. – Zrozum Christy, tu nie chodzi o ciebie. Ten facet mnie po prostu przeraża. Jest dla mnie nieuprzejmy.
- Nieuprzejmy? – Zakpiła blondynka. – Bzdura!
Benson westchnęła głośno. Nie miała zamiaru wchodzić z przyjaciółką w dalszą dyskusję na temat instruktora. Wiedziała swoje i tego chciała się trzymać. Nie jej wina, że zachowania - a przede wszystkim surowy wzrok mężczyzny - odbierała akurat w ten sposób.
Chwilę później dziewczyny weszły już do szatni. Przebrały się w swoje dresy, a pozostałe rzeczy zamknęły w szafce. Nim jednak zdążyły wyjść z pomieszczenia rozbrzmiał głośny śmiech Christy.
- A gdzie twój różowy dresik? – Nabijała się.
Kay poprawiła swoje czarne leginsy i obcisłą bluzkę, uśmiechając się przy tym delikatnie.
- Zniknął – wyznała, jakby opowiadała o czymś magicznym. – Teraz już nasz pan instruktor będzie musiał się zwracać do mnie po imieniu.
- Zachowujesz się tak, jakbyś była w przedszkolu – kontynuowała Christina. Wzięła swoją przyjaciółkę pod rękę i nachyliła się do niej, by szepnąć coś na ucho. – Kiedy w końcu zrozumiesz, że on po prostu na ciebie leci?
Kay jęknęła, odpychając od siebie dziewczynę. Stanęły tuż przed wejściem do sali treningowej.
- Wygląda na to, że jestem kosmitą – powiedziała Kayla z największą powagą, na jaką było ją tylko stać. – Wy ziemianie jesteście jacyś dziwni. Kompletnie was nie rozumiem. Dlaczego wszędzie szukacie podtekstów? – Dodała, przewracając teatralnie oczyma.
- Daj spokój – śmiała się dalej Christy.
- Nie, to prawda. Wszystkie dowody wskazują na to, że jestem kosmitką.
- Dobrze, Kosmitko. – Szkoda tylko, że nie odpowiedział jej głos Christy. – Zanim odlecisz na swoją planetę, zrób mi tę przyjemność i wejdź do sali.
Instruktor niespodziewanie przeszedł obok, by otworzyć przed nimi drzwi do pomieszczenia, gdzie odbywały się jego zajęcia. Oczywiście, usłyszał tylko ostatnią część rozmowy, ale to w żadnym razie nie poprawiało Kay humoru.
Próbując nie dać po sobie tego poznać, weszła do sali, kierując się na sam koniec pomieszczenia. Obok niej stanęła Christy, uśmiechając się przy tym naprawdę szeroko. Wydawała się niezmiernie zadowolona z zaistniałej sytuacji, dlatego Kayla momentalnie nabrała podejrzeń. Coś czuła, że jej przyjaciółka dobrze widziała zmierzającego w ich stronę instruktora, ale oczywiście nic na ten temat nie powiedziała.
- Mogłaś mnie uprzedzić, że idzie – westchnęła cicho Benson.
- Ach, tak. Rzeczywiście – zaśmiała się. – Mogłam to zrobić.
Kayla odwróciła wzrok od blondynki i mimowolnie przyjrzała się Ryanowi. Tym razem, podobnie jak ona, miał na sobie zupełnie inny strój sportowy. Ubrany był w krótkie, szare, bawełniane spodenki i tego samego koloru koszulkę z czarnym napisem „ARMY”. Dziewczyna nie chciała wysuwać pochopnych wniosków, ale od teraz mogła zakładać, że ten mężczyzna należał kiedyś do wojska. I, patrząc po budowie jego ciała oraz postawie, mogła być to prawda.
- Cokolwiek planujesz, to i tak ci się nie uda – uprzedziła Kayla swoją towarzyszkę, mając nadzieję, że to oświadczenie coś zmieni.
- Kiedy ja nic nie planuję – odparła szybko Christy. Wydawała się być naprawdę niewinna. I może Kay faktycznie by w to uwierzyła, gdyby nie fakt, że zaledwie kilka sekund później blondynka udawała, że jest niezwykle zainteresowana słowami instruktora. Z równie wielkim zapałem przystąpiła do rozgrzewki. Było w tym zdecydowanie za dużo gry aktorskiej.
Ciemnowłosej natomiast brakowało zapału Christiny, ale z całych sił próbowała wykrzesać z siebie jakąkolwiek energię. Nie chciała odstawać od grupy, a co za tym szło, narażać się instruktorowi. Wolała, by nie zwracał na nią uwagi.
- Dzisiaj nauczymy się kilku podstawowych kopnięć – wyjaśnił po zakończonej rozgrzewce. - To nie czas, by używać skomplikowanych ruchów, takich jak kopnięcia obrotowe, obszerne podcięcia, czy wyskoki. Samoobrona to nie turniej: tutaj nikt nie da ci punktów za ładne techniki. Używając ich narażasz się za to na atak.
Spojrzał po twarzach wszystkich, jakby upewniając się, że jego słowa zostały dobrze zrozumiane, po czym pokierował się na koniec sali, gdzie leżał odpowiedni sprzęt do ćwiczeń. Wyciągnął trzy tarcze treningowe, na których zapewne mieli trenować kopnięcia. Potem kolejno przesunął dwa worki treningowe po ich torze na suficie, umieszczając je mniej więcej na środku sali.
Stanął z powrotem na swoim miejscu.
- Dzisiaj podstawowe kopnięcia. Piszczel, kolano i krocze. – Ponownie rozejrzał się po twarzach zgromadzonych kobiet. – Któraś chętna do pomocy?
Najwyraźniej szukał naiwniaka, który pomoże mu w drobnym pokazie, mającym za zadanie przedstawić pozostałym technikę kopnięć. I, co zaskakujące, znalazł dokładnie takich pięciu. Wszystkie, poza Kaylą oczywiście, podniosły ręce do góry, zgłaszając się na ochotnika.
Ryan skinął głową na jedną z kobiet, zapraszając ją do siebie. Hanna, bo tak miała na imię ochotniczka, wydawała się być niesamowicie zadowolona z jego wyboru. Dlatego też z wielkim zapałem przystąpiła do wykonywania jego poleceń. Stała dokładnie tam, gdzie jej kazał i robiła wszystko, co polecał. Do tego, co jakiś czas zadawała bardzo dla niej istotne pytanie – „Czy robię to dobrze”? Było to z lekka niepotrzebne, bo jedynym jej zadaniem było po prostu stanie w jednym miejscu, podczas gdy Ryan na podstawie jej ciała pokazywał, które mięśnie należy zaangażować do tego zadania i jakie wykonywać ruchy. Na koniec, już bez niezbędnej pomocy Hanny, zademonstrował pełne kopnięcie na worku treningowym. Worku, który za sprawą tego uderzenia momentalnie przesunął się o kilka centymetrów do tyłu.
- Wszystko jasne? – Zapytał, rozglądając się po sali. – Zapraszam więc bliżej – dodał, wskazując na worki.
Dziewczyny kolejno, jedna po drugiej, podchodziły do zadania z wielką powagą, próbując pokazać trenerowi, że naprawdę uważnie słuchały jego poleceń i robią wszystko dokładnie tak, jak nakazał. Wyglądało na to, że trudno było znaleźć na tym świecie coś bardziej oczywistego niż fakt, że większość kobiet z tego kursu za cel postawiła sobie pieprzenie instruktora.
Kayla, jako ostatnia stanęła przed workiem i prawdopodobnie była jedyną osobą, która nie do końca wiedziała, jak się za to wszystko zabrać. Ale w żadnym razie nie miała zamiaru pytać Ryana o jakiekolwiek wskazówki.
Nabrała głośno powietrza, powtarzając sobie w głowie, że da radę, po czym kopnęła w teoretyczny piszczel przeciwnika. I gdy myślała, że zrobiła to naprawdę dobrze, tuż obok niej zabrzmiał męski głos:
- Zdajesz sobie sprawę, że twój przeciwnik nawet tego nie poczuł? – Powiedział do niej.
Ryan stał tuż obok worka treningowego z założonymi na klatce piersiowej rękoma i wyglądał na naprawdę niezadowolonego. Szkoda tylko, ze po raz kolejny swoją uwagę poświęcał pannie Benson.
- Przecież kopnęłam mocno – oburzyła się. Dobrze wiedziała, że kopniak był silny, ponieważ czuła lekkie mrowienie w miejscu, gdzie skóra zderzyła się z workiem.
- Chodź tutaj, mała Kosmitko – zachęcił ją, stając przed workiem. Jego głos nie brzmiał jednak tak ciepło, jakby wskazywały na to słowa. Nadal był surowy. A Kayla, zamiast skupić się na tym, że zrobiła coś źle, zaczęła rozważać, czy przypadkiem nie woli, by mężczyzna pozostał przy Różowym dresiku. Kosmitka wcale nie była taka super.
- Tutaj – powtórzył, wskazując miejsce obok siebie. – Pomogę ci dobrze wyprowadzić ten ruch.
Teoretycznie jego słowa nie brzmiały groźnie. W końcu mężczyzna oferował swoją pomoc. Tylko dlaczego dziewczyna poczuła nagłe dreszcze na całym jej ciele, w momencie gdy tylko zdała sobie sprawę, że będzie musiała stanąć zaledwie kilka centymetrów dalej od instruktora?
Próbując nie dać po sobie niczego poznać, podeszła do mężczyzny. A on w tym czasie zrobił coś, czego kompletnie się nie spodziewała...
Stanął za nią, kładąc swoje dłonie na jej ramionach. Przesunął Kay tak, by znalazła się pod odpowiednim kątem do worka, a szybkim, zwinnym ruchem stopy lekko rozchylił jej nogi. Zaraz po tym jedna jego dłoń wylądowała na jej biodrze, zaś druga instruowała ruchy nogi.
- Jesteś malutka i masz prawdopodobnie mniej siły niż sześcioletni chłopak, dlatego musisz pracować całym ciałem i włożyć w ten jeden ruch trochę więcej energii – zaczął w momencie, gdy Kayla nakazywała w myślach swojemu ciału, by nie wykonywało żadnych zdradzieckich ruchów.
Przez chwilę chciała zaprzeczyć, mówiąc mu, że nie jest wcale taka malutka, jednak zdała sobie sprawę, że zabrzmiałoby to dość dziwnie. Stał przecież za nią mężczyzna, który był przynajmniej o głowę od niej wyższy. Sięgała mu zaledwie do ramienia, więc wszelkie sprzeciwy musiała odłożyć na bok.
Z pomocą Ryana wykonała w końcu kopnięcie, które mężczyzna określił mianem „przyzwoitego”, podczas gdy pozostałe dziewczyny dostały „świetnie” i „tak trzymaj”. To było naprawdę smutne.
Reszta zajęć przebiegła przyjemnie. Dla wszystkich poza Kay, naturalnie. Dziewczyna czuła się bowiem jak ostatnie nieszczęście. Ryan co chwilę zwracał jej uwagę i próbował korygować błędy. Oczywiście, podczas całej godziny zajęć inne dziewczyny także dostały jakieś drobne pouczenie, a ruchy Christiny zostały nawet nazwane „śmiesznymi", co nieco poprawiło Kayli humor, ale i tak bez wątpienia była najsłabszym ogniwem z całej szóstki.
- Wyjeżdżam na weekend do Nowego Jorku - powiedziała panna Ellis, gdy wraz z Kay wychodziły z wielkiego budynku po zakończonym treningu.
- Kolejny pokaz? - Dopytywała się ciemnowłosa.
Pokierowały się do samochodu Christiny. Tym razem to Benson postanowiła ją odprowadzić.
- Tak. Będę w domu w poniedziałek, więc wtedy umówimy się na jakąś kawę i wszystko ci opowiem.
Kayla pokiwała głową z uśmiechem, jednak jej dobry nastrój minął w momencie, gdy przypomniała sobie o pewnej kwestii.
- Chwila, czy to znaczy, że nie będzie cię na sobotnim treningu? - Jej głos był przesiąknięty paniką.
Christy uśmiechnęła się szeroko. Nie wyglądało na to, że obawy Kay choć w najmniejszym stopniu ją martwią.
- Dasz sobie radę - powiedziała wesoło, otwierając swój samochód. Wrzuciła torby na siedzenie, po czym ponownie wróciła wzrokiem do swojej przyjaciółki.
- Nie idę - zajęczała Benson. - Jak raz nie pójdę, to przecież nic złego się nie stanie, prawda?
- Idziesz - odpowiedziała dobitnie Christy. - Nie rób z siebie sierotki. Sama powiedziałaś, że ten facet zupełnie na ciebie nie działa. Skoro tak jest, to nie masz się czego obawiać. Ze mną, czy beze mnie, dasz sobie radę.
Kayla jęknęła głośno.
- Nienawidzę cię!
- Kochasz mnie - zaśmiała się blondynka, wchodząc do swojego auta. W ramach pożegnania pomachała do dziewczyny, która zmierzała już do swojego samochodu, zaparkowanego zaledwie kilka metrów dalej.
Kayla próbując odwrócić swoje myśli od soboty - która zapewne miała nadejść szybciej, niżby tego chciała - wyjęła ze swojej torebki komórkę. Szybko odblokowała telefon, zauważając, że jedynymi osobami, które chciały się z nią skontaktować byli jej rodzice. Zdaje się, że nadopiekuńczość to cecha, jakiej nie łatwo się pozbyć.
Nie czekając ani chwili dłużej, Kay wybrała numer swojej matki i zanim kobieta zdążyła odebrać połączenie, ciemnowłosa otworzyła swój samochód i zajęła miejsce na fotelu kierowcy, rzucając torbę na siedzenie obok.
- Kayla! - Zawołała radośnie Barbara Benson, krzycząc do urządzenia. Do tej pory nie przyjęła do wiadomości faktu, że nawet gdyby szeptała, to Kay wyraźnie usłyszałaby ją po drugie stronie słuchawki. - Już się zaczynałam martwić. Dlaczego nie odbierałaś?
- Byłam na zajęciach.
- Zajęciach? Jakich znowu zajęciach? - W obawie o swój słuch Kayla nieco odsunęła telefon od ucha. - Nie masz wystarczająco dużo pracy? Ile razy ci mówiłam, żebyś się niepotrzebnie nie przemęczała. A ty, oczywiście, znowu swoje.
- To kurs samoobrony, mamo. To taka wersja rozrywki - powiedziała, kłamiąc jak z nut. Ale przecież nie mogła wyznać kobiecie, że w rzeczywistości była przez czas zajęć dość zestresowana. Barbara pewnie pojawiłaby się zaraz, by porozmawiać z Ryanem na temat jego sposobów nauczania i tego, jak traktuje swoje podopieczne. A przecież, gdyby się tak dłużej nad tym zastanowić, instruktor był jak najbardziej w porządku. To wyobraźnia Kay płatała jej figla.
- Robercie! - Zawołała kobieta po drugiej stronie słuchawki. To było dość typowe, że Barbara Benson w każdą rozmowę z córką angażowała swojego męża. - Kayla zapisała się na kurs samoobrony - przekazała dalej takim tonem, jakby zdradzała niesamowicie ważną informację.
- Ale to chyba nie znaczy, że ma zamiar wyjąć gaz pieprzowy ze swojej torebki? Przekaż naszej córce, Barbaro, że kategorycznie jej tego odradzam. Kapsaicyna alkalidowa powinna znajdować się w torebce każdej kobiety.
Kay spuściła głowę, układając ją na kierownicy. Kochała swojego tatę - nauczyciela chemii w liceum - który dosłownie wszędzie potrafił zaszczepić pierwiastek swojej wiedzy i pokazać, że chemia jest wspaniałą i niezwykle praktyczną nauką. Do tego wszystkiego, podobnie jak jego żona, był niesamowicie nadopiekuńczy. Kayla, co prawda, wiedziała, że powodem tego jest między innymi fakt, że ją - a potem jej siostrę - państwo Benson mieli w dość późnym wieku, ale i tak czasem trudno było jej się pogodzić z ciągłą uwagą rodziców. Jakby nie patrzeć, miała już dwadzieścia sześć lat. Ale teraz przynajmniej wiedziała, że nie bez powodu może nazywać się Kosmitką. Najwyraźniej inność w jej rodzinie przechodziła w genach.
- Przekaż tacie, że go nie wyjęłam i nie zamierzam.
- Mówi, że ma go cały czas w torebce.
- Bardzo dobrze. Oczywiście, mam nadzieję, że nie będzie jej nigdy potrzebny, ale lepiej dmuchać na zimne. Niech tylko sprawdzi datę ważności, by się przypadkiem nie okazało, że w sytuacji krytycznej nawet kapsaicyna alkalidowa jej nie pomoże.
- Tata mówi -
- Słyszałam, mamo. Naprawdę, nie musisz tego powtarzać - westchnęła cicho. - Tak właściwie, dlaczego dzwoniłaś?
- Ach, tak! O mało zapomniałam, a przecież prawie spadłam z krzesła, jak się o tym dowidziałam.
- Barbaro, byliśmy wtedy w sklepie i, jeśli dobrze pamiętam, nigdzie wtedy nie siedziałaś - wtrącił Robert, mimowolnie sprawiając, że Kayla uśmiechnęła się pod nosem.
- Daj spokój, Robercie, tak się tylko mówi.
- Rozumiem, po prostu wydawało mi się słusznym, by ci o tym przypomnieć.
- Mamo - jęknęła Kay, wiedząc, że jeśli im teraz nie przerwie, to zapewne będą spierać się o to w nieskończoność. - Do brzegu.
- Oczywiście! - Kontynuowała. - Razem z twoim tatą wybraliśmy się na zakupy do tego pobliskiego sklepu. Wiesz, tego gdzie kupujemy owoce. Właścicielką jest bodajże żona syna wujka Harrego.
Kayla wewnętrznie jęknęła. Zapowiadał się całkiem długi monolog.
- I spotkaliśmy tam Jolene. No wiesz, mamę twojego Josha! I wiesz czego się od niej dowiedzieliśmy? Och, jestem pewna, że wiesz.
Dziewczyna przetarła dłonią oczy, zdając sobie sprawę, że wpadła jak śliwka w kompot.
- Przepraszam - westchnęła. - Zapomniałam wam powiedzieć.
- Mówi, że zapomniała nam powiedzieć - oznajmiła Barbara, najwyraźniej od razu relacjonując wszystko swojemu mężowi. - Myślałam, że z ojcem odrobinę lepiej cię wychowaliśmy. No doprawy. Jak mogłaś nawet nam nie wspomnieć, że się rozstaliście? Czy ja naprawdę muszę się dowiadywać takich rzeczy od Jolene, a nie od własnej córki?
- Już powiedziałam: zapomniałam.
- Daj jej spokój, Barbaro - wtrącił Robert.
Podczas gdy jej matka wygłaszała kolejny monolog, komórka Kay zapiszczała, informując, że postało jej jedynie cztery procent baterii. Co oznaczało po prostu tyle, że za kilka sekund się rozładuje.
- Telefon mi pada, mamo. Zadzwonię do was później.
- Później, to znaczy kiedy? - Dopytywała się Barbara. Nie uzyskała jednak żadnej odpowiedzi, gdyż komórka ciemnowłosej nagle zgasła. Dziewczyna oczami wyobraźni widziała swoją matkę, wciąż przemawiającą do słuchawki i nie mogła nic poradzić na nagły wybuch śmiechu.
- Szlag by cię trafił, Jolene - prychnęła pod nosem, wkładając kluczki do stacyjki. Wymyślając wszelakie przezwiska na swoją niedoszłą teściową, która nawiasem mówiąc naprawdę nie lubiła panny Benson, Kay przekręciła kluczyk w stacyjce.
Szkoda tylko, że odpowiedział jej złowrogi dźwięk.
- Nie, Bobby! Błagam, nie rób mi tego. Nie tutaj! Nie pod tym piekielnym budynkiem!
Dziewczyna podjęła kolejną próbę. I jeszcze jedną. A potem odczekała chwilę, jakby to w rzeczywistości miało coś zmienić i spróbowała jeszcze raz. I potem pięć następnych.
- Bobby, skarbeńku - zaczęła, kolejny raz przemawiając do swojego samochodu. Zdecydowanie miała nadzieję, że czułe słówka coś tutaj zmienią. - Rusz, błagam cię, rusz swoje piękne cztery koła i zabierz nas do domu!
Ale Bobby milczał.
Kayla, szukając pomocy, sięgnęła po swój telefon. Szybko jednak sobie przypomniała, że raczej ten już jej dzisiaj nie pomoże. W końcu, zaledwie chwilę temu się rozładował.
Jęcząc, rozejrzała się za jakimkolwiek ratunkiem. Nie znała dobrze tej okolicy, więc nawet nie wiedziała, w którą stronę należy iść, by dojść do najbliższego przystanku autobusowego. Nie miała nawet jak zadzwonić po Christy, by ta zawróciła i ją stąd zabrała. Albo po Blake’a, by pomógł jej z Bobbym.
Jedynym możliwym ratunkiem był powrót do budynku. Stamtąd mogła zadzwonić do przyjaciół, jak również zapytać o drogę na przystanek. I wyglądało na to, że nie miała w tej sprawie żadnego wyboru. Musiała wrócić.




piątek, 5 września 2014

Rozdział 2


Kayla nie należała do osób, które lubią zwracać na siebie uwagę. Nie nosiła wyzywających ubrań, nie zachowywała się prowokacyjnie, jak również nie prowadziła zbyt głośnych rozmów ze swoimi znajomymi. Tyle że jej przyjaciółka Christina miała do tego zupełne inne podejście. I chociaż nie miała na sobie skąpych ciuszków, czy innych tego typu rzeczy, jej zachowanie mówiło samo za siebie. Dlatego też, mimo, że stały na samym tyle grupy w sali gimnastycznej, to i tak, co chwilę któraś z kobiet odwracała się do nich, posyłając dziwne spojrzenie. Kay czuła się przez to naprawdę niekomfortowo, ale nie sądziła, że może cokolwiek z tym faktem zrobić. Uciszenie Christy było bowiem niemożliwe.
Ich nowy instruktor kazał całej grupie przejść do sali obok - która wyglądała dokładnie tak samo, jak poprzednie pomieszczenie – i poczekać na niego. Oprócz Kay i Christy były tam jeszcze cztery kobiety i Benson mogła przysiąc, że żadna z nich nie jest specjalnie zainteresowana nawiązaniem z nimi jakiekolwiek więzi. Nie chodziło o to, że mają od razu się przyjaźnić, ale zwykłe cześć i podanie swojego imienia wydawało się być w porządku. Niestety ciemnowłosa nie miała śmiałości zrobić pierwszego kroku, gdyż co chwilę któraś z pań mierzyła ją surowym spojrzeniem. Zupełnie tak, jakby Kayla była dla nich zagrożeniem. A przecież nie zrobiła im nic złego, prawda?
- Jesteśmy umówione na jutrzejszy wieczór z Leanne – powiedziała Christina, niespodziewanie zmieniając temat. Najwyraźniej gadka o seksownych instruktorach nawet jej już się znudziła. Kayla mogła więc w końcu skupić się na słowach dziewczyny i przestać udawać, że jej słucha, a naprawdę zacząć to robić.
- Zdajesz sobie sprawę, że niektórzy muszą iść w poniedziałek do pracy, prawda?
Christy wzruszyła ramionami.
- Nie każę ci się upijać do nieprzytomność, czy coś – wyjaśniła, przewracając teatralnie oczyma. – Wystarczy, że przyjdziesz. Zresztą, zaprosiłam też kilku swoich znajomych.
W głowie Kay zapaliła się czerwona lampka. Znała Christy na tyle dobrze, by wiedzieć, co ma rozumieć przez te słowa.
- Najpierw próbujesz mnie rzucić w objęcia instruktora, a teraz chcesz zeswatać z którymś ze swoich kumpli? – Jęknęła. – Co tym próbujesz osiągnąć?
- Chcę ci pokazać, że świat jest pełen fajnych facetów, a jedyne, co musisz zrobić, to otworzyć oczy i, broń Boże, nie wracać do tego zdradzieckiego skurwysyna.
- Josha – westchnęła z irytacją. Naprawdę nie lubiła sposobu, w jaki dwie najlepsze przyjaciółki mówiły o jej (byłym) chłopaku. – On ma na imię Josh.
Christy wzruszyła ramionami, zupełnie nie przejmując się tą uwagą, co jeszcze bardziej rozeźliło Kaylę. Całe szczęście, że w tym momencie do sali wszedł instruktor, przez co dziewczyny musiały zakończyć swoją rozmowę.
- Wrócimy do tego później – powiedziała na odczepne Christy, bo w rzeczywistości wcale nie miała ochoty rozmawiać o byłym chłopaku swojej przyjaciółki. Jedyne, czego pragnęła, to porzucenia tego tematu raz na zawsze.
- Nazywam się Ryan Walton i, jak zostało wcześniej powiedziane, będę waszym instruktorem – oznajmił, gdy tylko stanął na środku sali. W ręku trzymał długopis i podkładkę z klipem pod dokumenty, do której była przyczepiona pojedyncza, pusta kartka. Ubrany był w czarną koszulkę i szare spodnie dresowe, ale w jakiś pokręcony sposób ten strój wydawał się idealny. – Zaraz omówię przebieg naszych zajęć, ale najpierw chciałbym, abyście po kolei podały mi swoje imię i nazwisko. – Jego głos niósł się przez całą salę i choć Kayla stała na samym jej końcu, to każde słowo słyszała jasno i wyraźnie.
Uniósł wyżej podkładkę, przygotowując się do pisania.
Pierwsza do udzielenia odpowiedzi rzuciła się kobieta będąca na samym przodzie, a potem odzywała się każda następna, stojąca najbliżej. Przynajmniej dzięki temu Kayla poznała imiona swoich towarzyszek.
- Christina Ellis – odparła dumnie blondynka, gdy przyszła na nią kolei, a sam ton jej głosu wywołał u Kay cichy śmiech. – No co? – Zapytała ciszej, udając, że nie wie o co chodzi.
- Różowy dresik? – Głos Ryana, momentalnie zdarł uśmiech z twarzy dziewczyny.
- Hm? – Spojrzała szybko na mężczyznę, po czym prześledziła pomieszczenie, by na koniec opuścić wzrok na noszone przez nią ubranie. Jako jedyna wśród zgromadzonych miała na sobie dres tego koloru, więc nie było możliwości, by mówił do kogoś innego.  Pudrowo różowy kolor jej bluzy i spodni po raz pierwszy wydawał się dziewczynie nie podobać.
- Twoje imię.
Och.
- Kayla – odparła, by chwilę później sprostować. - Kayla Benson.
Mężczyzna zapisał na kartce papieru jej dane, po czym odłożył podkładkę na parapet. Moment później znowu stał na środku, a pewność siebie niemal z niego kipiała, chociaż wcale nie starał się jej w jakikolwiek sposób okazywać. Jego postawa była stabilna, jakby był w pełni świadomy swojego ciała.
- Na tych zajęciach nauczę was kilku ważnych rzeczy – zaczął. Stał w małym rozkroku, a jego ręce były złączone za plecami. Przesuwał wzrokiem po każdej z kobiet, nie skupiając się na żadnej konkretnej twarzy. – Uzyskacie wiedzę z zakresu rozpoznawania sytuacji potencjalnego zagrożenia przemocą i tego, jak człowiek funkcjonuje w takich momentach. Nauczę was, jak postępować w takich sytuacjach i pokażę warunki działania w stanie obrony koniecznej, stanie wyższej konieczności, a także odpowiedzialności w razie przekroczenia ich dopuszczalności.
- Dużo tego – mruknęła Kayla do Christy, która w odpowiedzi prychnęła. Obie starały się nie roześmiać, ale to wydawało się znacznie cięższe.
- Różowy dresik. – Jego głos zdawał się przeszyć Kay na wskroś. – Jeśli masz coś do powiedzenia, to śmiało. Myślę, że wszyscy jesteśmy ciekawi.
Dziewczyna poczuła się tak, jakby cofnęła się do czasów szkoły, kiedy to jakiś nauczyciel karcił ją za gadulstwo na lekcji. Tyle że Kayla miała dwadzieścia sześć lat i kompletny brak chęci cofania się w czasie.
Próbując nie dać się zdominować, przyjęła działania obronne. Podobnie, jak mężczyzna, stanęła w małym rozkroku i splotła swoje dłonie za plecami. I choć zapewne nie wyglądała tak pewnie, jak Ryan, nie miało to wielkiego znaczenia.
- Nie, proszę pana. Myślę, że podziękuję. Ale, w razie gdyby to się zmieniło i chciałabym powiedzieć coś na tle grupy, proszę być pewnym, że od razu dam panu znać.
Christina uśmiechnęła się szeroko, nawet nie ukrywając swojego zaskoczenia i podziwu.
- Ryan – powiedział mężczyzna. – Możesz mi mówić Ryan, tak jak pozostali. – Wskazał na resztę grupy.
Kayla jedynie skinęła głową. Nie miała zamiaru wchodzić z nim w dalsze dyskusje, bowiem była to walka, której nie mogła wygrać.
- Nieźle – zaczęła Christy, gdy Ryan wrócił do omawiania przebiegu kursu. – Skąd to się wzięło? – Dodała, przypominając zarówno sobie, jak i Kay, że podobne zachowanie nie było w jej stylu.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała zupełnie szczerze.

~*~

Chevrolet Nova z 1978 miał jedną, wielką wadę – notorycznie się psuł. Niestety Kayla nie potrafiła się z nim rozstać. Był przecież jej urodzinowym prezentem na szesnaste urodziny. I chociaż minęło już dziesięć lat, to samochód wciąż jej służył. O ile, podobnie jak tego dnia, nie strajkował.
Bobby - bo właśnie tak zwracała się do swojego auta – w niedzielny wieczór postanowił wziąć sobie wolne. Ani myślał, by odpalić i zawieźć swoją właścicielkę do pobliskiej knajpy, gdzie miała spotkać się z przyjaciółmi. Nie dziwne więc, że Benson pojawiła się na miejscu spóźniona.
Ciemnowłosa, niewysoka i z pewnością zbyt roztargniona dziewczyna wbiegła do niewielkiego lokalu, znajdującego się zaledwie piętnaście minut drogi od jej domu. Nie była to za duża odległość, ale zmęczone nogi i myśl, że będzie musiała zjawić się jutro rano w pracy, mówiły jednoznacznie, że powinna odpuścić sobie alkohol i przyjechać na miejsce swoim ukochanym autem. I choć samochód nieco pokrzyżował jej plany, Kayla zjawiła się w lokalu z szerokim uśmiechem. Była przecież niedziela, a ona lada chwila miała spotkać się ze swoimi przyjaciółkami.
- Kayla! – zawołała Christina, radośnie wymachując dłonią, by zwrócić na siebie uwagę nowo przybyłej. Oczywiście, było to zupełnie niepotrzebne.
Dziewczyny były stałymi bywalczyniami w knajpie, której właścicielem był ich dobry znajomy i doczekały się nawet swojego stałego miejsca.
- Chodź, zamówiłyśmy już dla ciebie drinka – zawołała druga dziewczyna.
Leanne Harris była cudowną, rudowłosą kobietą, która miała w sobie więcej współczucia, niż połowa ludzi w tym barze razem wziętych. Co zaskakujące, z całych sił starała się ukryć tę cechę charakteru, dlatego poddała się pewnemu stereotypowi – rude jest wredne.
- Jest Blake? – Zapytała Kay, wskazując na bar.
Był niedzielny wieczór i, jak to często bywało, pub ich przyjaciela Blake’a pękał w szwach. Każdy stolik był zajęty przez jakąś grupkę znajomych, a bar otaczali ludzie, zamawiając kolejne drinki. W miejscu, które teoretycznie było przeznaczone na parkiet, również stało kilka osób. Niektórzy tańczyli, inni po prostu popijali drinki, rozmawiając ze sobą. Jeszcze inni grali w rzutki, czy w bilard.
Lokal Blake’a cieszył się ogromną popularnością w Denver. Zawsze tętnił życiem. Duże znaczenie – a przynajmniej wśród kobiet – miał wygląd samego właściciela. Blake Tyler był bowiem niezwykle przystojnym mężczyzną. Wysoki brunet, o magnetyzującym spojrzeniu – klasyk. Każda go chciała. Mężczyzn natomiast, oprócz taniego piwa, przyciągała urocza barmanka. A w gwoli ścisłości – dwie. Roześmiane siostry bliźniaczki serwowały przepyszne drinki i nigdy nie mogły narzekać na brak zainteresowania u płci przeciwnej.
- Tak – odpowiedziała Leanne – ale dzisiaj raczej nie będzie przez cały czas pracować za barem. Jest zawalony robotą. Powiedział, że może później do nas zajrzy.
Kayla pokiwała głową, wygodnie rozsiadając się na swoim miejscu naprzeciwko koleżanek.
- Mówiłaś, że zaprosisz znajomych – przypomniała sobie, spoglądając pytająco na Christy.
- Odwołałam – oznajmiła blondynka, lekceważąco machając dłonią. – Chciałam spędzić z wami trochę czasu.
Benson zmarszczyła brwi, gdyż Christina raczej nie należała do osób, które mówią tego typu rzeczy, ale w konsekwencji postanowiła tę kwestię przemilczeć.
- Słyszałam, że macie seksownego instruktora na tym swoim kursie – powiedziała zaczepnie Leanne, poruszając przy tym zabawnie brwiami.
- Już wszystko ci wypaplała? – Jęknęła Kay.
- I do tego na ciebie leci – dodała rudowłosa, nie przestając się uśmiechać. – Zdecydowanie powinnaś się z nim ciupciać.
- Ciupciać? – Benson jedynie westchnęła. Czasami wydawało jej się, że jest jedyną, normalną osobą wśród swoich znajomych. Ale potem przypomniała sobie, że gdy nikt nie patrzy, to w domu urządza sobie koncerty i śpiewa do starych hitów Britney Spears, jakby to ona nią była. Baby One More Time znała lepiej niż samą siebie.
- Błagam, możemy zakończyć tę niezręczną rozmowę? – Poprosiła. – Facet mi się nie podoba i w żadnym razem nie chcę się z nim ciupciać. A teraz, poproszę mojego drinka.
Leanne cicho się roześmiała, po czym podała Kay odpowiednią szklankę.
- Chcesz – powiedziała chicho Christy, próbując się nie śmiać – Tyle że jeszcze tego nie wiesz.
Benson udała, że nie usłyszała wypowiedzi dziewczyny. Zamiast tego skupiła się na krótkiej opowieści o swoim samochodzie i o fakcie, że w najbliższym czasie będzie musiała rozejrzeć się za czymś nowym, gdyż naprawa Bobby’ego była zbyt kosztowna, a co za tym szło – nie wchodziła w grę.
- Wznieśmy toast! – Zawołała radośnie Leanne, chwytając swoją, wypełnioną sokiem pomarańczowym szklankę. Jako jedyna piła napój pozbawiony procentów. Powód tego był oczywisty. Dziewczyna spodziewała się swojego drugiego dziecka. Miała dwadzieścia siedem lat i jako jedyna wśród swoich najbliższych znajomych miała dziecko.
- Toast? Za co? – Christina piła już swojego trzeciego i z pewnością nie ostatniego drinka.
Leanne zastanowiła się przez chwilę.
- Za Kaylę – powiedziała z szerokim uśmiechem. – I za jej nowe życie, bez tego zdradzieckiego skurwysyna!
Ciemnowłosa mimowolnie jęknęła. Ale tym razem jedynie w myślach poprawiła przyjaciółkę, przypominając jej, że w rzeczywistości chłopak miał na imię Josh. Nie mogła się jednak powstrzymać od posłania dziewczynom karcącego spojrzenia. Spojrzenia, pod którego wpływem ich entuzjazm momentalnie osłabł.  
- Nie wiń nas – zaczęła Leanne. – Nie lubiłyśmy tego apodyktycznego, zdradzieckiego skurwysyna.
- Lea!
- Taka prawda. – Wzruszyła ramionami. – Ile bym dała, aby się teraz z wami za to napić – dodała z uśmiechem, masując swój lekko zaokrąglony brzuszek.
 Kayla pokręciła z dezaprobatą głową, sięgając po swojego drinka.
Może i Josh nie był czułym romantykiem, za którymi szalała jej przyjaciółka, ale Benson spędziła z nim łącznie jakieś trzy lata. Myśleli nawet nad zamieszkaniem razem, co zdecydowanie było dla niej wielkim krokiem. Nie mogła więc ot tak wyrzucić go z głowy i świętować z przyjaciółmi ich chwilowego rozstania.
- O nie – zajęczała Christy. – Znam to spojrzenie!
- Słucham?
- To spojrzenie – powtórzyła, wskazując na Kay i kręcąc głową. – Chcesz tego zdradzieckiego skurwysyna z potworem.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Pasujemy do siebie.
- Większej bzdury nie słyszałam! – Jęknęła Leanne, po czym uniosła rękę do góry, przywołując jedną z sióstr bliźniaczek do ich stolika. Złapała Kaylę za ramię i lekko nim potrząsnęła – Poproszę coś mocnego dla tej dziewczyny. Najlepiej podwójnie.
- Zaraz wybijemy ci go z głowy – dodała Christina, zacierając dłonie.
- Pij! – Rozkazała rudowłosa, gdy tylko barmanka przyniosła świeży alkohol do ich stolika. – Może wtedy zmienisz zdanie.
Benson pokręciła głową, pokazując tym samym, jak bardzo wydaje jej się to dziecinne, ale i tak sięgnęła po postawionego przed nią shota. Wypiła go, krzywiąc się niemiłosiernie. Nie była fanką wódki. Wolała raczej półsłodkie wina, czy szampany, ale wiedziała przecież, że dziewczyny nie pozwoliłyby jej dzisiaj na tego rodzaju trunek.
- Jeszcze jednego! – Rozkazała, po czym machnęła ręką na barmankę.
- Maja wątroba tego nie wytrzyma – zaprotestowała ciemnowłosa.
- I dobrze – westchnęła Christy, kręcąc głową. – Może przy okazji wyrzygasz miłość do tego idioty.
Leanne i Christina nigdy nie były jego fankami. Zawsze powtarzały, że nie podoba im się sposób, w jaki Josh traktuje Kay. Oczywiście, był czasem apodyktyczny i niejednokrotnie sprawił Benson przykrość tym, jak się do niej zwracał, ale wciąż był jej chłopakiem. Przyzwyczaiła się do związku z nim.
Godzinę później Kayla nie miała już kompletnie kontroli nad tym, co mówiła. Plotła to, co ślina jej na język przyniosła, śmiejąc się do tego głośno. Podobnie, jak Chistina. Jedynie Lea ze względu na swój stan zachowywała się przyzwoicie, bowiem jedyne, co mogła dzisiaj mieszać, to smaki soków owocowych.
Zabawne tylko, w jak szybkim tempie można czasem wytrzeźwieć. I tego wieczora z pewnością doświadczyła tego Kayla, która na widok pewnego mężczyzny zdawała się nagle odzyskać trzeźwość umysłu.
- Mój Boże – pisnęła Christina. Po alkoholu zawsze robiła się jeszcze głośniejsza. Jakby to w ogóle było możliwe. – Lea! To jest nasz instruktor!
- Gdzie? – Zawołała rudowłosa, zupełnie zapominając o dobrych manierach. I chwilę później, zupełnie jak w przedszkolu, na przemian z Christy wskazywały mężczyznę palcami.
- Kay! – Piszczały, szturchając dziewczynę. – Idź, zagadaj do niego!
 - Uspokójcie się – jęknęła, nagle prostując się na krześle. Robiła dosłownie wszystko, by powstrzymać swoje towarzyszki od ich głupiego zachowania. A do tego jeszcze trzymała się ostatnich resztek silnej woli, próbując nie patrzeć w stronę, którą ewidentnie wskazywały dziewczyny.
- O Boże! Zauważył nas – powiedziała podekscytowana Christy.
- Dlatego tym bardziej się uspokój. – Ciemnowłosa błagała dalej. Szkoda tylko, że jej prośby odbijały się od nich jak od ściany.
- Idzie tutaj – szepnęła Lea. Tyle że już było po sprawie i to, czy teraz mówiła ciszej nie miało żadnego znaczenia. – Kayla, słyszałaś?
- Tak – jęknęła. – Błagam, przestańcie! Zachowujecie się idiotycznie.
- Christina. – Męski głos, witający jej przyjaciółkę i cień, padający na stolik, przy którym siedziały wyraźnie mówił Kay, że tę sprawę przegrała.
- Ryan – zaświergotała wesoło blondynka. – Cóż za miła niespodzianka!
Kayla robiła wszystko, co było w jej mocy, by nie patrzeć w stronę mężczyzny. Tyle że wszystko wokół niemal krzyczało o jego obecności. Nawet powietrze wydawało się być nagle naładowane jakąś dziwną, zupełnie nieznaną i niezrozumiałą energią.
- To prawda – odpowiedział, ale po jego tonie głosu Benson nie mogła stwierdzić, czy cieszy go spotkanie, czy wręcz przeciwnie. By to zrobić, musiała na niego spojrzeć, a to zdecydowanie nie wchodziło w grę.
- To moja przyjaciółka Leanne – oznajmiła Christy po krótkiej wymianie grzeczności. – A Kaylę chyba pamiętasz, prawda?
Teraz dziewczyna nie miała wyboru. Musiała unieść na niego wzrok.
- Cześć – powiedziała, nieśmiało unosząc dłoń do góry w geście powitania.
- Różowy dresik – odpowiedział, kiwając głową. – Teraz pamiętam.
Kay z całych sił próbowała nie zwracać uwagi na jego niewiarygodne ciało i przystojną twarz. Pragnęła udawać, że jego delikatny i nieco tajemniczy uśmiech nie robi na niej żadnego wrażenia. Podobnie, jak jego niebieskie oczy, które przypatrywały jej się z wielką uwagą. Ach, albo ten seksowny, dwudniowy zarost…
Miała nadzieję, że była wystarczająco dobrą aktorką, by to ukryć.
- Coż to za okazja? – Zapytał, wskazując brodą na ich stolik. Najwyraźniej próbował z grzeczności nawiązać jakąś rozmowę.
- Ach – westchnęła wesoło Christy. – Świętujemy, bo nasza przyjaciółka pozbyła się pewnego skurwysyna ze swojego życia – wyjaśniła dumnie. Uśmiechała się szeroko, poklepując Kay po głowie. Zupełnie nie zauważając, że dziewczyna w tym momencie czuła się, jak największe nieszczęście. Szczególnie, że Ryan posłał jej dziwne spojrzenie. I choć starała się nie patrzeć w jego stronę, była kompletnie świadoma sposobu, w jaki jej się przyglądał.
- Uspokój się, Christy – westchnęła, starając się schować za swoimi włosami. Dziękowała Bogu, że ich nie związała.
- Gratuluję – powiedział Ryan, wyraźnie zmieszany. Zapewne nie miał pojęcia, jak powinien się w tej sytuacji zachować.
- Dziękuję – odpowiedziała krótko. Bo chyba powinna podziękować, prawda?
Nastała chwila ciszy, ale Kayla wciąż czuła na sobie jego wzrok.
- Lepiej już pójdę – powiedział w końcu. – Znajomi na mnie czekają.
Dziewczyny grzecznie pożegnały się z mężczyzną, a gdy ten tylko oddalił się wystarczająco, Benson rzuciła swoim przyjaciółką surowe spojrzenie.
- Nienawidzę was.
- Daj spokój…
Kayla pokręciła przecząco głową, po czym wstała ze swojego krzesła.
- A teraz naprawdę chcę pobyć sama – kontynuowała, zabierając wszystkie swoje rzeczy. – Spadam stąd.
 - Kay, daj spokój – prosiła Leanne. – Wiesz, że tylko sobie żartowałyśmy.
Ale ciemnowłosa po raz kolejny pokręciła głową. 
- Odezwę się do was jutro – dodała tylko, po czym odeszła od stolika z wymuszonym uśmiechem.
- Kayla!
Dziewczyna nie miała zamiaru się zatrzymywać. Zmierzała przez knajpę prosto do wyjścia. Nie spojrzała nawet w bok, gdy przechodziła obok stolika, przy którym siedział Ryan ze swoimi znajomymi. Nie widziała więc, jak się odwrócił, patrząc za nią, gdy wychodziła na zewnątrz.