sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 20


Nie tak dawno temu Kayla była pewna, że może uważać się za osobę konsekwentną. W końcu, gdy zwykle sobie coś postanawiała, to dokładała wszelkich starań, by zrealizować swój cel. Jako księgowa była maniaczką dokładności. Wszystko musiało być idealne, precyzyjne w każdym calu. Dlatego całkiem zabawny był fakt, że w jej życiu osobistym te zasady nie miały najmniejszego odwzorowania. Nie dość, że co chwilę zmieniała zdanie, to jeszcze realizacja jej planów zwykle miała niewiele wspólnego z pierwotną wersją pomysłu. Idealnym tego przykładem była relacja Kayli z seksownym instruktorem.
Dziewczyna niemal każdego dnia budziła się z zupełnie innymi pomysłami na ich znajomość. Bo spójrzmy na to obiektywnie. Najpierw uciekała od treningów z Ryanem, twierdząc, że ten człowiek  jest dla niej nieodpowiedni. Potem gdy już stwierdziła, że „nieodpowiedni” można zamienić na „intrygujący”, to zaczął jej przeszkadzać fakt, iż instruktor prawdopodobnie chce ją tylko i wyłącznie wykorzystać. Przespać się i porzucić. Co, oczywiście, jeszcze wtedy w jej mniemaniu było karygodnym zachowaniem. A gdy zdała sobie sprawę, że ta opcja wcale nie jest taka zła, to nagle się okazało, że plany instruktora wobec dziewczyny wcale nie są tak nikczemne. I co zabawne, w tym momencie nagle nie odpowiadało jej to, że ten facet może chcieć czegoś więcej.
Wyglądało na to, że Kayla sama nie potrafiła się zdecydować, czego tak właściwie żąda od tego mężczyzny. Co chwila zmieniała zdanie. I choć jest to jakiegoś rodzaju przywilej każdej kobiety, to wcale nie było to w porządku. Można było jedynie współczuć biednemu Waltonowi, że musi przez to przechodzić. Zwłaszcza że w głowie Kay wciąż pojawiały się nowe myśli, nowe wątpliwości. I to coraz bardziej pokręcone.
Nikogo więc zapewne nie zaskoczy fakt, że jadąc samochodem z Ryanem do rodzinnego domu Kayli, w głowie dziewczyny pojawiało się multum różnych myśli. Ciemnowłosa starała się przeanalizować każdą możliwą sytuację, jaka mogła mieć miejsce w domu jej rodziców. Starała się przewidzieć szalone pomysły Barbary Benson i znaleźć odpowiedź na jeszcze niezadane pytania. Wychodziła przy tym z siebie i wcale ta cała kalkulacja nie sprawiła, że poczuła się lepiej.
 - Wszystko w porządku, Kay? – Zapytał Ryan. Mężczyzna, co chwilę zerkał w stronę siedzącej obok dziewczyny, mając pełną świadomość tego, co może się dziać w jej głowie. Ale jak to facet, przez długi czas nie wiedział, czy powinien w jakikolwiek sposób jej teraz przeszkadzać. Bowiem najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że nie ma nic gorszego niż milcząca kobieta.
- W porządku. Pewnie, że w porządku. A jak ma być?
I cholera, nie miał racji. Gorsza od milczącej kobiety, jest rozdrażniona kobieta.
- Wyluzuj – zaśmiał się pod nosem (ile on miał lat, by nie wiedzieć, że w takiej sytuacji śmiech nie jest wskazany?). – Nic złego się przecież nie stanie.
- Nie znasz mojej mamy – odpowiedziała Kayla, patrząc wprost na instruktora. Prawdopodobnie oczekiwała jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego, ale Ryan (co było rozsądnym rozwiązaniem w tym konkretnym momencie) nie spuszczał wzroku z drogi. – Problem polega na tym, że ona już teraz tak łatwo nie odpuści. Będzie próbowała nas ze sobą zeswatać. Nie masz pojęcia, w co się wpakowałeś. W co nas wpakowałeś.
Dopiero teraz Ryan pozwolił sobie zerknąć na Kay. Jego niebieskie oczy świeciły chłopięcym blaskiem. Napięcie, które towarzyszyło pannie Benson w żadnym razie go nie dotykało.
- Przynajmniej siedzimy w tym razem – oznajmił, szeroko się uśmiechając. A gdyby tego było mało, puścił jej oczko. I to po raz kolejny całkowicie złamało Kaylę.
Prychnęła, mając nadzieję, że w ten sposób ukryje lekki uśmiech, jaki pojawił się na jej twarzy. Teraz już kompletnie nie pamiętała o planie Christy, który obejmował wykorzystanie i złamanie instruktorkowi serca. Nie pamiętała nawet o radach Leanne, która kategorycznie nie zgadzała się ze swoją jasnowłosą przyjaciółką. Prawda była taka, iż Kay w tym momencie niewiele myślała o tym, co powinna zrobić, a czego nie. Nagle wszelkie wątpliwości i słabo ułożone plany działania były mało istotne.
- Znowu to robisz! – Zaśmiała się.
- Co znowu robię?
- Odwracasz kota ogonem! Przez ciebie nie mam teraz żadnych argumentów.
- A to źle? – Zapytał zdezorientowany.
Kayla ponownie prychnęła. Jednak tylko i wyłącznie dlatego, że znowu nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Czy to było złe? Być może! W końcu nie często zdarzało się tak, że Kayli Benson brakowało argumentów. Kay była gadułą, a takim osobom zwykle nie jest trudno odnaleźć jakąś dobrą odpowiedź. Ryan jednak potrafił ją (i to pewnie całkiem nieświadomie) zgasić. Sprawić, że z jej głowy uciekały jakiekolwiek słowa. I nie chodziło o to, że mówił coś obraźliwego, przez co trudno jej było się zrewanżować. Chodziło o to, że potrafił ją zaskoczyć. I to prostą odpowiedzią.
- Nieważne – westchnęła. – Mam do ciebie tylko i wyłącznie jedną prośbę.
Ryan na chwilę odwrócił wzrok od przedniej szyby, by spojrzeć na Kay.
- Słucham uważnie.
- Nie wysyłaj mojej mamie sprzecznych sygnałów – oznajmiła stanowczym głosem.
Walton wyglądał na nieco zdezorientowanego.
- Nie próbuję jej przecież uwieść. Jakich znowu sprzecznych sygnałów?
Kayla westchnęła głośno.
- Chodzi mi o to, byś nie dawał jej powodów do myślenia, że między nami jest coś więcej niż tylko relacja nauczyciel-uczennica.
Ryan zmarszczył brwi.
- Kiedy przecież jest coś więcej – odpowiedział zmieszany. – I nie mam zamiaru udawać, że mi się nie podobasz. Ty jednak rób, co chcesz. Jeśli chcesz przekonać mamę, że wcale nie próbujesz się dobrać do moich spodni, to droga wolna. Życzę powodzenia.
Kayla ponownie zaniemówiła. I choć przez chwilę mogło jej się podobać to, że przez tego faceta traciła zdolność logicznego sklecania zdań, to teraz zdecydowanie miała tego po dziurki w nosie.
- Jesteś… niemożliwy! – Jęknęła, zaciskając dłonie w pięści z frustracji. Niestety w tym momencie nie było jej stać na nic więcej. Żadne trafniejsze określenie nie przychodziło jej teraz na myśl. – I wcale nie próbuję się dobrać do twoich spodni! – Dodała po chwili. Zaprzeczanie oczywistemu wydawało jej się odpowiednim sposobem na przetrwanie tej rozmowy.
- Ach, tak? – Zaczepne ja Ryana znowu pojawiło się na horyzoncie. – W takim razie przepraszam, Kay. Kompletnie źle zinterpretowałem to, jak przysuwałaś się do mnie na kanapie.
Szeroki uśmiech Ryana wyraźnie mówił o tym, jak wielką radość facet czerpie z naigrywania się z biednej Kayli.
- Wyluzuj, Waltman, jeszcze chwila a oskarżysz mnie o molestowanie.
I zapewne sprzeczaliby się dłużej, gdyby nie fakt, że właśnie podjechali pod dom państwa Bensonów.
- Jak ja to wytrzymam? - Kayla zapytała samą siebie, wychodząc z samochodu. Użalanie się nad sobą było według niej jedynym rozsądnym rozwiązaniem w tej sytuacji.
Bobby wciąż stał zaparkowany pod domem i wyglądał tak samo mizernie, jak zawsze. Kay od dawna planowała zakup nowego samochodu, ale myśl, że miałaby się rozstać ze starym Chevroletem była dość niepokojąca. Miała go przecież od czasu swoich szesnastych urodzin.
- Tym zajmiemy się później – powiedział wesoło Ryan, stając obok Kayli. - Chyba nie pozwolimy twojej mamie czekać?
Kayla nigdy wcześniej nie podejrzewała Waltona o sadomasochistyczne zapędy, ale teraz wszystko stało się jasne. W końcu kto normalny cieszyłby się na spotkanie z Barbarą Benson?
- Kay?! - Piskliwy głos matki dziewczyny wcale nie poprawił jej humoru. - Przyjechaliście razem? - Barbara już stała w progu domu, witając nowo przybyłych szerokim uśmiechem. - Cóż za wspaniała niespodzianka.
Niespodzianka. Do tej pory Kay nie zdawała sobie sprawy, że jej mama w zupełnie odmienny sposób rozumie to słowo. Przecież jak można nazwać niespodzianką fakt, że podstępem zwabiła do siebie dwójkę ludzi? I to nie byle jakim podstępem. Znając Barbarę, całą noc nie zmrużyła oka, obmyślając swój genialny plan. Choć w sumie tego jednego Kayla mogła jej pozazdrościć – w życiu osobistym Barbara była przynajmniej konsekwentna i każdy plan doprowadzała do końca.
- Chodźcie kochani, chodźcie! - Zawołała. - Jak miło, że przyjechaliście. Dobrze, że upiekłam dzisiaj szarlotkę. Przynajmniej mam was czym ugościć.
Cóż, w końcu nie spodziewała się gości, prawda?
Kayla pokręciła głowa z dezaprobatą, po czym przywitała się z mamą szybkim uściskiem. Zanim jednak się odsunęła, szepnęła do jej ucha:
- Mam ochotę cię udusić. Nie myśl, że ujdzie ci to płazem.
Barbara zachichotała wesoło.
- Ciebie też miło widzieć, Kay – oznajmiła z szerokim uśmiechem, zupełnie niczego nie dając po sobie poznać. - Witaj, Ryan.
Kay zmarszczyła brwi.
Zabawne, bo jeszcze w sobotę pani Benson nazywała go panem Ryanem. Kiedy to zdążyło się zmienić?
- Dzień dobry, Barbaro.
Kayla o mały włos nie zakrztusiła się powietrzem.
Naturalnie jednak nikt nie zwrócił na to uwagi. Być może dlatego, że jej mama była zbyt zajęta przytulaniem instruktorka, jakby byli starymi, dobrymi znajomymi. Czyżby przez ten jeden telefon zdążyli się tak zaprzyjaźnić?
- Zapraszam do salonu! Czego się napijecie, kochani? Kawy? Herbaty?
Kayla westchnęła głośno. Zapowiadało się naprawdę długie popołudnie.

~*~

- Pompa paliwa – oznajmił z przekonaniem Ryan, odchodząc od maski samochodu. - Zdecydowanie do wymiany.
Kayla stała kilka kroków dalej, jedynie przyglądając się poczynaniom Waltona. Oczywiście na chwilę zupełnie straciła kontakt z rzeczywistością, dlatego też kompletnie nie usłyszała słów instruktora. Proszę się jednak jej nie dziwić. Przy jej ukochanym Chevrolecie stał facet, który prezentował się wprost rozkosznie. Nie dziwne więc, że odjęło jej mowę, gdy nachylał się nad jej samochodem. Wcześniej kompletnie nie rozumiała, co kobiety widzą w mechanikach i dlaczego, do diabła, nazywają ich seksownymi. Teraz wszystko stało się jasne. I ogromnie żałowała, że tyle czasu żyła w niewiedzy. Może w innym wypadku skorzystałaby znacznie wcześniej z propozycji Waltona i już przy pierwszej ofercie zajęcia się Bobbym by się zgodziła...
- Kay. - Dopiero teraz głos Ryana przebił się przez jedną z fantazji dziewczyny. - Słyszałaś mnie?
- Hę?
- Pompa paliwa jest do wymiany – powtórzył, przyglądając się Benson badawczo. Ręce brudne od smaru wytarł w jedną z pozostawionych mu wcześniej przez Kaylę szmatek. - Niestety na tym moje kwalifikacje się kończą. To sprawa dla mechanika.
Ciemnowłosa westchnęła głęboko.
- A do tego pasek klinowy i kilka gumowych przewodów zdecydowanie zasługuje na uwagę.
Kayla wyraźnie posmutniała.
- Akumulator też lada moment będzie do wymiany – kontynuował.
- A jest coś, co nie nadaje się do wymiany?
Ryan wzruszył ramionami.
- Szczerze powiedziawszy, Kay, ten samochód to wrak. Dziwię się, że nie boisz się nim jeździć.
- Nie przesadzaj, nie jest z nim tak źle.
Ryan zrobił kilka kroków w stronę drzewa, pod którym zostawił butelkę wody. Kayla poszła za nim.
- Jest. Nie chcę się wymądrzać, ale powinnaś rozejrzeć się za czymś nowym. Mogę ci w tym pomóc, jeśli chcesz.
Propozycję, naturalnie, rzucił mimochodem. Luźno, jakby rozmawiali o czymś zupełnie oczywistym. Potem tylko sięgnął po wodę, wziął kilka łyków, a następnie wysunął butelkę w stronę Kay. Ta jednak pokręciła przecząco głową (chociaż nie ma co ukrywać, podobał jej się pomysł picia z Waltonem z jeden butelki).
Dziewczyna zaśmiała się w duchu. Oczywiście, że chciał jej w tym pomóc. Walton chciał wielu rzeczy. Wszystkiego, poza przespaniem się z nią. Nie żeby wciąż miała o to pretensje.
- Jasne, byłoby miło – odpowiedziała. Tak samo luźno, jak on. W końcu miała udawać, że wcale nie zależy jej na dobraniu się do jego spodni. W końcu czy nie miała ku temu doskonałej okazji? Czy nie przyszedł odpowiedni czas, by mu coś udowodnić?
I właśnie w tym momencie Kay oświeciło. Po raz kolejny w jej głowie pojawił się plan na ich relacje. Nagle już wiedziała, jak rozegra grę, którą rozpoczął Waltman.
Jeśli facet planował zachowywać się, jak stary dobry przyjaciel, to właśnie to postanowiła mu dać. Przyjaźń. I doprowadzić go tym do szewskiej pasji.
- Świetnie. Możemy załatwić to choćby jutro – zaproponował.
Kayla westchnęła przeciągle.
- Nie, jutro nie mogę. Jestem już z kimś umówiona – powiedziała. Zdecydowała nagle, że jednak potrzebuje się napić. Sięgnęła więc po butelkę wody i ślamazarnie ją odkręcając, dodała: - Mam randkę. - A potem się napiła, jak gdyby nigdy nic.