czwartek, 7 maja 2015

Rozdział 19



Kayla miała dwadzieścia sześć lat i znikome doświadczenie z mężczyznami. Na związek z Joshem (albo, jak kto woli, ze zdradzieckim skurwysynem)  poświęciła wiele czasu i energii, a co za tym szło, ograniczyła spotkania z innymi ludźmi. Oprócz dwóch najlepszych przyjaciółek, Blake’a i rodziny nie miła zbyt wielu znajomych. Nowe znajomości ograniczały się tylko do poznawania nowych klientów, którzy z pewnością nie wnosili do jej życia zbyt wiele świeżości. To wszystko sprowadzało się do tego, iż dziewczyna miała wrażenie, że w jakichkolwiek relacjach interpersonalnych była na żałosnym poziomie. Dlatego, pokonując odległość pięćdziesięciu metrów, które dzieliły ją i Waltona, w głowie dziewczyny działo się naprawdę wiele. Miliony myśli, wiążących się z tym, co powinna zrobić i powiedzieć kołatały się i obijały o siebie, tworząc w jej umyśle jeszcze większy chaos.
- Przepraszam za moją mamę – wypaliła od razu. Przez chwilę zastanawiała się, czy przypadkiem nie powinna usprawiedliwić kobiety i dać Ryanowi do zrozumienia, że sposób bycia Barbary wiąże się z faktem, iż matką została dość późno, a wszelkie dziwne zachowania są wynikiem jej nadopiekuńczości i dużej ilości wolnego czasu.
- Cześć, Kayla – oznajmił z szerokim uśmiechem. – Ciebie też miło widzieć.
- Naprawdę przepraszam – kontynuowała. – Nie mam pojęcia, jak ona mogła wpaść na tak idiotyczny pomysł. Niepotrzebnie zawracała ci głowę…
- Cześć, Kayla – powtórzył, kręcąc w rozbawieniu głową.
Ciemnowłosa zamrugała kilkakrotnie zanim zdała sobie sprawę z popełnionej gafy.
- Cześć – odpowiedziała, przełykając głośno ślinę. Już chciała dalej tłumaczyć zachowanie Barbary, ale na szczęście w porę się powstrzymała. Zamiast tego głupio powtórzyła: - Cześć.
Wcześniej podejrzewała, że spotkanie z Ryanem po fatalnym sobotnim wieczorze będzie dość niezręczne, jednak nie sądziła, że aż tak. Kompletnie nie wiedziała, jak powinna z nim rozmawiać. Udawać, że nic się nie stało? Spróbować wyjaśnić facetowi, co wtedy chodziło jej po głowie? A może, co było dość kuszące, wmawiać mu, że kompletnie źle ją zrozumiał. W konsekwencji zdecydowała się na milczenie. Tak było bezpieczniej.
- Twoja mama wspominała, że nie zajęłaś się jeszcze swoim zepsutym samochodem – zaczął. Z jednej strony dobrze, że i on nie miał w planach milczeć, jednak z drugiej strony, podjął bardzo niebezpieczny temat. A przynajmniej takie wrażenie odniosła Kay, gdyż nad jej głową (niczym w kreskówce) zapaliła się czerwona lampka. – Znam się trochę na samochodach i –
- Nie! - Zawołała szybko, chcąc zapobiec tragedii.
- Nie? – Zmarszczył brwi. – Nie wiesz jeszcze, co chciałem powiedzieć…
- Wiem. I odpowiedź brzmi: nie.
Kay mogła być z siebie dumna. Przy facecie takim, jak Walton zwykle odpowiada się „tak”. O cokolwiek by nie pytał.
Walton wyraźnie zainteresowany, skrzyżował ręce na piersi i jeszcze uważniej przyjrzał się pannie Benson.
- W porządku – wzruszył ramionami. – Mogę wiedzieć tylko dlaczego?
Kayla miała wielką ochotę podejść do niego i kopnąć go w tyłek. Zabawne, że faceci czasem są tak mało domyślni. Oczywiście, w żadnym razie nie miała zamiaru mu tego ułatwiać. Postanowiła więc zmienić temat.
- Dlaczego zadzwoniłeś do mojej mamy? I skąd w ogóle miałeś numer?
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Pierwszy zadałem pytanie.
- Kolejność nie ma znaczenia. Skąd miałeś numer?
Prawdopodobnie pewność siebie i zawziętość dziewczyny wiązała się z faktem, że była poirytowana wcześniejszym zachowaniem Ryana. Może i złość piękności szkodzi, ale za to czasem daje przewagę. Niewielką, ale zawsze.
- Istnieje coś takiego, jak książka telefoniczna – odpowiedział.
Kayla nie miała najmniejszego pojęcia, dlaczego instruktorek wciąż się uśmiechał.
- A dlaczego przyjechałeś tutaj?
- Byłem w okolicy – dodał, szczerząc się. A gdyby tego było mało, puścił jej oczko. I wcale nie wyglądał przy tym żałośnie (co zirytowało ją jeszcze bardziej). Nawet teraz, gdy Kayla wychodziła z siebie, on emanował tą dziwną pewnością siebie i sprawiał wrażenie osoby doskonale czującej się we własnej skórze. Co wcale nie było zaskakujące, zważywszy na to, jak faktycznie wyglądał.
W tym mężczyźnie było coś, co odbierało jej zdolność logicznego myślenia. Był przystojny - bez dwóch zdań. Ale nie w ten sposób, do którego (jakkolwiek to zabrzmi) była przyzwyczajona. Nie miał doskonałej fryzury, garnituru i pociągającego akcentu. W tych wszystkich listach, jakie tworzą kobiety, by oceniać mężczyzn w skali od jeden do dziesięciu zapewne byłby siódemką, może przy dobrym szczęściu ósemką, bowiem miał kilka niedoskonałości. I wcale nie chodziło tylko i wyłącznie o jego irytującą tendencję do ogłupiania dziewczyn. Jednak ta skala nie miała dla Kayli żadnego znaczenia, bo choć Walton nie starał się wyglądać perfekcyjnie i zapewne nie spędzał w łazience zbyt wiele czasu udoskonalając swoją fryzurę, czy ćwicząc gadkę, to u niej zdobywał wielką, tłustą dziesiątkę. Nawet z tymi swoimi cholernymi niedoskonałościami i irytującym zachowaniem.
- Nie gadaj bzdur – powiedziała, nie kryjąc swojej irytacji.
Była naprawdę z siebie dumna. W końcu nie dała się zwieść jego uwodzicielskiemu i przyszpilającemu do ziemi spojrzeniu. Bo choć Waltman był zrównoważony i stateczny, to w żadnym razie nie był sztywniakiem. W jego oczach, czy w tych coraz częściej pojawiających się uśmieszkach było coś szczeniackiego, chłopięcego. I może właśnie to (zaraz po wyrzeźbionym ciele) sprawiało, że tak bardzo zaszedł jej za skórę.
- Twoja mama wspomniała, że nie masz jak wrócić do domu – oznajmił, wzruszając ramionami.
- Wspaniale! Także przyjechałeś z polecenia mojej mamy? – Prychnęła. – Zawsze tak słuchasz się mamusiek?
Walton momentalnie przestał się uśmiechać. Za to pokręcił głową – ni to w zamyśleniu, ni to z dezaprobatą. Ale po chwili, Kayla zrozumiała, że Ryan definitywnie coś rozważał.
- Co? – Syknęła. Była coraz bardziej rozdrażniona. Nie mogła uwierzyć, że ten facet (mimo, że spędziła z nim już trochę czasu) wciąż jest dla niej chodzącą zagadką. Tak jak nie wiedziała nic o nim na pierwszych treningach, tak nie wiedziała nic teraz.
- Zastanawiam się, jak można być tak irytującym i interesującym jednocześnie – wyjaśnił. – Wcześniej myślałem, że wojsko będzie dla mnie wyzwaniem. Teraz coś innego jest na szczycie listy.
Kayla zmarszczyła brwi. Była coraz bardziej zdenerwowana.
- Wyzwaniem? Tym właśnie dla ciebie jestem? Jakimś wyzwaniem?!
Walton jęknął z frustracji, zakrywając twarz dłońmi.
- Wszystko rozumiesz opacznie!
- No pewnie, panie instruktorze, to moja wina! Bo przecież to ja zapraszam kursantkę na indywidualny trening, rzucam ją na podłogę, obmacuję i potem wmawiam, że to ona chce mnie wykorzystać.
Ryan westchnął, wyraźnie zaskoczony nagłą zmianą kierunku ich rozmowy.
- O nie, nie, nie – zawołał, mierząc w jej stronę palcem. – Wcale nie powiedziałem, że chcesz mnie wykorzystać. Powiedziałem tylko, że w sobotę nie prześpimy się ze sobą. Dobrze wiem, że jeśli to zrobimy, to raz, że już nie pojawisz się na treningu, a dwa, że urwiesz naszą znajomość.
- O! Jaki ty wspaniałomyślny. Martwisz się o moje lekcje samoobrony! – Kayla ostentacyjnie złapała się za serce, robiąc przy tym głupią minę. Starała się nie myśleć o swoim genialnym planie, który ostatnim razem zdradziła przyjaciółkom. Jakby nie patrzeć, chciała odwołać kolejny trening wysyłając do Waltona jedynie SMS’a. – Wiesz co? Wal się! Oskarżasz mnie o prowadzenie jakiejś gry, a sam co robisz?
Walton westchnął głęboko i z powrotem oparł się o maskę swojego Jeep’a.
- Jesteś taka skomplikowana – powiedział, przyglądając się uważnie dziewczynie.
- Odezwał się – syknęła. – To ty jesteś mistrzem komplikacji! Ja starałam się robić wszystko po bożemu!
- Oj tak, zdecydowanie po bożemu – stwierdził z szerokim uśmiechem, pełnym dwuznaczności. Najwyraźniej jego dobry humor wrócił i miał się całkiem dobrze.
Kayla jęknęła głośno. Zdecydowała, że przyszedł odpowiedni czas, by pohamować swoje emocje. Zaskakujące, że mimo krótkiej znajomości już nie raz zdążyła się z Ryanem posprzeczać. Ten facet najwyraźniej działał na nią pod wieloma względami.
- Przepraszam, niepotrzebnie się uniosłam – wyjaśniła. – To nie tak, że mam ci coś za złe. Po prostu jestem trochę zdezorientowana. Wydawało mi się, że tego oczekiwałeś. No wiesz, przygody. Czy nie właśnie w ten sposób pogrywasz z innymi kursantkami?
Kayla, oczywiście zupełnie nieświadomie, sprowokowała kolejną sprzeczkę.
- Słucham? – Zapytał Ryan, krzywiąc się.
Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie. Nie wiedziała bowiem, czy ma powtórzyć, bo nie usłyszał jej pytania, czy może powiedziała coś nie tak.
- Jakimi innymi kursantkami? – Warknął. Jego głos był surowy, w pełni pozbawiony niedawnego, wesołego tonu. – O czym ty, do diabła, mówisz, Kay?
Benson jeszcze bardziej się zmieszała. Przełknęła głośno ślinę, podreptała w miejscu i dopiero po dłużej chwili była w stanie coś z siebie wydusić.
- Miałam na myśli inne dziewczyny, z którymi się spotykałeś – powiedziała, starając się brzmieć spokojnie. - Nie oszukujmy się, musiały być jakieś inne kursantki. Widziałam, jak te wszystkie laski do ciebie lgną. Tak samo zresztą, jak do Thomasa i pewnie każdego innego przystojnego instruktora. Oczywiście, w żaden sposób mnie to nie dziwi i absolutnie…
- Kayla – przerwał jej. – Daruj sobie. Nie obchodzi mnie, co robi Thomas lub którykolwiek inny instruktor. To moja szkoła. I założyłem ją ze znacznie ważniejszych powodów, niż chęć zaliczania kursantek.
- Nie no, oczywiście, nie neguję tego... – Kayla zdecydowanie czuła się niepewnie rozmawiając na ten temat z Ryanem. Bardzo, ale to bardzo żałowała, że się tego podjęła. - Po prostu…
- Po prostu co?
Kobieta ponownie westchnęła.
- Nic – rzekła, wzruszając ramionami. Co miała powiedzieć? Jak z tego wybrnąć?
Stwierdziła, że najlepszą opcją będzie porzucenie tego tematu. Szkoda tylko, że nie zawsze robiła to, co wydawało jej się rozsądną opcją.
- Daj spokój, Ryan! Widziałam, jak te kobiety wyglądają. A poza tym, Christina całkiem długo czekała, żeby dostać się do twojej szkoły na zajęcia. Nie jest łatwo o wolne miejsce. – Benson z założonymi na biodra rękoma wcale nie wyglądała groźnie, ale przynajmniej czuła się pewnie. – Jak myślisz, dlaczego nie ma wolnych miejsc?
Ryan pokręcił głową z dezaprobatą.
- Pewnie dlatego, że jesteśmy dobrymi instruktorami, Kay.
Kayla uśmiechnęła się, ale w żadnym razie nie był to szczery uśmiech.
- Z pewnością.
Zapadła niezręczna cisza. Ryan uważnie przyglądał się Kay, ale ta wcale nie pozostawała mu dłużna. Zabawne, że żadne z nich już nawet nie pamiętało, od czego zaczęła się ta ich zgryźliwa wymiana zdań. Zapomnieli nawet o tym, że cały czas znajdowali się na parkingu przed pracą Kayli. Podczas gdy sprzeczali się przy samochodzie Ryana, kompletnie stracili kontakt z rzeczywistością. Żadne z nich nie mogło nawet stwierdzić, czy w międzyczasie ktoś przechodził obok.
- Przepraszam – odezwała się ponownie Kay, po raz kolejny zauważając winę w sobie. Miała świadomość, że co rusz naskakuje na instruktorka, podczas gdy ten przyjechał tutaj, by odebrać ją z pracy i odwieźć do domu. Facet miał przecież dobre intencje.
- Myślę, że powinniśmy zacząć od początku – oznajmił Ryan.
- Od początku?
Mężczyzna pokiwał entuzjastycznie głową.
- Oczywiście, nie każę ci zaczynać kursu samoobrony od początku – kontynuował, z uśmiechem. – Zapomnijmy o gierkach i spędźmy trochę czasu we dwoje.
Kayla uniosła zaskoczona brwi.
- Jako koledzy?
Ryan pokręcił przecząco głową.
- Bez przesady, nie każ mi udawać, że mnie nie kręcisz – powiedział z bezczelnym uśmiechem.
- Nawet tego nie skomentuję – jęknęła, na co on roześmiał się głośno.
- Chcesz mnie zabrać na kawę, czy jak? – Zapytała po dłużej chwili, wciąż nieco zdezorientowana.
Ryan uśmiechnął się szeroko.
- Zabawne, że o tym wspomniałaś.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Zabawne?
Waltman odsunął się od swojego samochodu, robiąc krok w stronę Kay. Wciąż jednak stali w pewnej odległości od siebie. Chwilę później schował ręce do kieszeni i wzruszył ramionami. Zachowywał się zupełnie tak, jakby coś zbroił.
- Nie bez powodu zaproponowałem, że zajmę się twoim samochodem...
Kayla już czuła zbliżającą się katastrofę. I była coraz bardziej przerażona.
- Twoja mama jest naprawdę miłą kobietą. I wiesz, gdy tak sobie dzisiaj rozmawialiśmy, to zaprosiła mnie na kawę. Oczywiście, w ramach podziękowania za to, że wczoraj odwiozłem jej  ukochaną córkę do domu.
- Powiedz, że się nie zgodziłeś.
Ryan uśmiechnął się delikatnie, co chyba było jedyną odpowiedzią, jaką miał na tę chwilę dla Kay.
- To co, jedziesz ze mną? – Zapytał, a w jego oczach zdecydowanie dało się dostrzec podekscytowanie. Kay nie miała bladego pojęcia, dlaczego wizyta u jej rodziców w domu wcale go nie przerażała. Ona na jego miejscu z pewnością wiałaby, gdzie pieprz rośnie. Albo i dalej.
- Nie wiem, kogo bardziej chcę udusić. Ciebie, czy moją mamę…
 Ryan zaśmiał się, po czym z powrotem podszedł do swojego samochodu. Tym razem jednak po to, by otworzyć dla Kay drzwi od strony pasażera.
- Wsiadaj – oznajmił. – W trakcie jazdy się nad tym zastanowisz.