środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 1



Dwa lata później.


Kayla zdołała przyzwyczaić się już do wielu rzeczy. Między innymi do swojego nieznośnego szefa, czy okropnej kawy, jaką serwowali pracownikom biura. Przywykła nawet do codziennych rozmów z dozorcą jej kamienicy, kiedy śpieszyła się do pracy. Albo do tego, że jej ukochany samochód strajkował co najmniej raz w tygodniu, przez co musiała jeździć metrem, albo wykorzystywać uprzejmość swoich sąsiadów i przyjaciół. Jednak była jedna rzecz, do której - choć naprawdę próbowała - nie potrafiła się przyzwyczaić. Cholernego wiercenia w ścianach, które budziło ją każdej soboty.
W kamienicy obok odbywał się remont i od dobrych trzech miesięcy (w każdą sobotę!) o godzinie ósmej rano sąsiedzi kontynuowali wiercenie. Kayla nie miała najmniejszego pojęcia, w co, do diabła, można wiercić od trzech miesięcy, ale w to nie wnikała. Zresztą, niewiele miała w tej kwestii do powiedzenia. Szczególnie, że o tej godzinie cisza nocna już nie obowiązywała, a fakt, że był to weekend i w końcu miała okazję się wyspać musiała posłać w zapomnienie.
Z głośnym jękiem podniosła się z łóżka i niczym najprawdziwszy zombie poczłapała do kuchni. Od razu włączyła ekspres do kawy, nasypała karmy swojemu psu i zrobiła wszystkie rutynowe rzeczy, które robi każdego ranka, kiedy idzie do pracy. Z tą różnicą, że dzisiaj była sobota.
Tyle że w tej sobocie było coś wyjątkowego. Po pierwsze, Kayla miała kaca i potrzebowała snu znacznie bardziej, niż w każdy typowy weekend. Po drugie, dzisiaj był jej pierwszy dzień bycia singlem od... od ostatniego czasu, kiedy Josh z nią zerwał. Nie ma się czym ekscytować, w ciągu (łącznie) trzyletniego związku zrywali ze sobą jakieś dwadzieścia razy. Mniej więcej. Kto by liczył?
Kłócili się, rozstawali, a potem schodzili ponownie, bo jak oboje twierdzili - kilka dni osobno dobrze im robiło. Kayla wiedziała, że i tym razem będzie podobnie. Mogła zacząć odliczać czas do momentu, kiedy Josh pojawi się pod jej drzwiami z bukietem kwiatów. Czerwonych anturium. Akurat tych, których najbardziej nie znosiła. Momentalnie kojarzyły jej się z pogrzebami. Nie miała jednak serca mówić o tym Joshowi. Zwłaszcza, że były to ulubione kwiaty jego matki. Nie chciała robić mu przykrości, bo przecież się starał, prawda? Co więcej, dobrze wiedziała, że zwrócenie mu uwagi nie skończyłoby się dobrze. Taki właśnie był Josh. Wszystko wiedział najlepiej i nie przejmował się zdaniem innych. Cholerny pępek świata.
- Bandzior! - Zawołała, rozglądając się wokół siebie w poszukiwaniu swojego małego, czworonogiego przyjaciela. Ten jednak dopiero po długiej chwili wyłonił się ze swojej kryjówki. - Gdzieś ty łaził? - Dodała oskarżycielskim tonem, jakby w rzeczywistości spodziewała się usłyszeć jakąś odpowiedź.
Zwierzak mieszkał z Kaylą od niespełna dwóch lat i oboje zdołali się już do siebie przyzwyczaić. Z początku było im dość trudno, ponieważ Bandzior – jak samo imię wskazuje – był wielkim rozrabiaką. Uwielbiał podgryzać meble, buty i wszystko, co tylko było w zasięgu jego mordki. Ten buldog francuski nie rozbił zbyt dobrej reklamy swojej rasie. I choć z czasem udało się go oduczyć gryzienia wszelkich przedmiotów w domu, to i tak dawał się swojej właścicielce we znaki.
Głośne pukanie do drzwi oderwało Kaylę od jej porannych zajęć.
- Benson, do diabła, otwieraj te cholerne drzwi!
Dziewczyna westchnęła głośno, gdyż od razu rozpoznała ten głos. Dlatego też porzuciła wszelkie rozpoczęte czynności i pobiegła do drzwi.
- Pali się, czy co? - Zapytała, witając swoją przyjaciółkę.
- Nie jesteś jeszcze gotowa? - Christina kompletnie zignorowała pytanie, zadając własne. By wyglądać bardziej surowo, zdjęła swoje przeciwsłoneczne okulary z nosa i założyła ręce na biodra.
Choć Christy towarzyszyła wczoraj Kayli na imprezie i teoretycznie powinna przechodzić teraz przez to samo, co panna Benson, dziewczyna nie wydawała się mieć najmniejszych oznak kaca. Promieniała dobrą energią, a do tego wyglądała fantastycznie. Jej jasne blond włosy były związane w eleganckiego koka, malinowe usta zachęcały uśmiechem, a niebieskie oczy świeciły typowym dla Christiny blaskiem. Wszystko wydawało się być w idealnym porządku.
- Dlaczego miałabym być gotowa? - Zdziwiła się Kayla. Nie przypominała sobie, by umawiała się na cokolwiek ze swoją przyjaciółką. Między innymi dlatego, że planowała dzisiejszy dzień spędzić w łóżku z pilotem w ręku, oglądając powtórki Jerry’ego Springera. W jakiś sposób przecież musiała poprawić sobie samopoczucie, prawda? A oglądanie ludzi, którzy robią z siebie idiotów na wizji wydawało się do tego odpowiednie.
- Czy ty mnie kiedykolwiek słuchasz? - Zapytała Christy, wzdychając ostentacyjnie. - Mówiłam ci wczoraj, że zabieram cię do pewnego, magicznego miejsca.
- Magicznego miejsca?
Christy pokiwała energicznie głową. Przynajmniej ona jedna była podekscytowana.
- Bardzo magicznego. Jestem pewna, że tam zapomnisz o tym zdradzieckim skurwysynie.
Kayla mimowolnie się skrzywiła. Obie jej przyjaciółki zgodnie wymyśliły ksywkę dla jej chłopaka (eks-chłopaka, w gwoli ścisłości). Z początku Kayla myślała, że to tylko chwilowe, ale wyglądało na to, że się przeliczyła, gdyż Christy i Leanne już zapomniały, iż zdradziecki skurwysyn w istocie miał na imię Josh.
- Błagam, powiedz, że to nie jest klub ze striptizem - jęknęła ciemnowłosa. Dobrze znała swoją przyjaciółkę i doskonale wiedziała, czego można się po niej spodziewać. I choć oglądanie półnagich mężczyzn z pewnością było dobrą rozrywką, Kay nie miała na to dzisiaj ochoty.
Blondynka momentalnie spoważniała.
- Cholercia, o tym nie pomyślałam.
I niech Cię za to Bóg błogosławi - dodała w myślach Kayla.
- Co to za miejsce? - Kontynuowała swoje przesłuchanie.
- Zobaczysz. – Głos blondynki wciąż był przesiąknięty podekscytowaniem.
Zdaje się, że biedna Kayla nie miała innego wyjścia, jak po prostu dać za wygraną. Zresztą, w innym razie nie pozbyłaby się Christy ze swojego mieszkania, a co za tym szło, nadal nie mogłaby obejrzeć powtórek jej ulubionego programu rozrywkowego. Tak czy siak – Christina Ellis miała przewagę.


Pół godziny później Kayla była już gotowa, by zmierzyć się ze światem. A przynajmniej z magicznym miejscem, do jakiego prowadziła ją Christy. Krótki prysznic zmył z niej zapach dymu papierosowego, jaki wyniosła ze sobą wczoraj z pubu, a delikatny makijaż zamaskował zmęczenie. Teraz – podobnie jak jej jasnowłosa przyjaciółka - mogła udawać, że nie ma żadnego kaca.
Jaki kac, przepraszam bardzo? Musieli mnie państwo z kimś pomylić.
- Weź ze sobą jakiś wygodny dresik - zaznaczyła Christy, gdy wróciły z krótkiego spaceru z Bandziorem. Uśmiechała się przy tym szeroko, podczas gdy Kayla obrzucała ją uważnym spojrzeniem.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że idziemy na siłownię, co? - Jęknęła. - Jeśli to jest to twoje magiczne miejsce, to ja się wypisuję. Myślisz, że bieganiem rozwiążesz mój problem? Nie ma mowy, zostaję w domu. Nie mam zamiaru być, jak te wszystkie przewrażliwione panienki i robić brzuszki, by spodobać się jakiemuś obleśnemu facetowi. Poza tym, mam już Josha.
Christina westchnęła przeciągle.
- Skończyłaś już?
Kayla w ramach odpowiedzi założyła ręce na biodra. Łudziła się, że dzięki temu będzie wyglądać odrobinę poważniej, a Christy potraktuje ją, jak godnego sobie przeciwnika. Nie żeby o coś naprawdę walczyły.
- Super - kontynuowała blondynka.- Także, zabieraj stąd swój boski tyłek i idź weź ten cholerny strój. - Ruchem ręki wskazała na drzwi sypialni Kay.
Po krótkiej chwili mierzenia się wzrokiem Kayla poszła do swojej sypialni. Wyjęła z szafy ulubiony, bladoróżowy dres i wygodne trampki. To wszystko spakowała do torby, wciąż nie mając pojęcia, do czego tak właściwe będzie jej to potrzebne. Po drodze zgarnęła jeszcze klucze i nie patrząc na Christy, otworzyła drzwi wyjściowe z mieszkania.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, iż pomyślałaś, że chcę zabrać cię na siłownię. Przecież wiesz, że ćwiczę tylko, gdy jestem sama. Naprawdę nie potrzebuję, by ktokolwiek patrzył na mnie, jak ledwo radzę sobie z brzuszkami – westchnęła jasnowłosa, wydając się być urażoną wcześniejszym oskarżeniem swojej przyjaciółki.
Kayla przemilczała tę kwestię. Panna Ellis miała wspaniałe ciało i wyglądała, jakby nie miała najmniejszego problemu z jakimikolwiek ćwiczeniami. Była przecież modelką. To powinno mówić samo za siebie.
- Dzięki Bogu - powiedziała cicho ciemnowłosa. - Wyglądałabym przy tobie żałośnie.
Kay nie była miłośniczką sportów. Zdecydowanie preferowała spędzanie czasu w bardziej wygodny sposób, czego idealnym potwierdzeniem było zaplanowanie dzisiejszego poranka w towarzystwie Jerry’ego Springera. Ale wbrew pozorom i temu, co sama mówiła o sobie, miała naprawdę dobrą figurę. W porządku, może i miała lekko ponad metr sześćdziesiąt wzrostu, jednak była szczupła. Chodziło po prostu o to, że obok Christy, mającej prawie metr osiemdziesiąt, czuła się dość pokracznie. Szczególnie, że blondynka, mimo swojego wzrostu była miłośniczką butów na wysokich obcasach.
Obie panie wsiadły do samochodu Christiny i chwilę później ruszyły w drogę do wspomnianego przez blondynkę magicznego miejsca.

~*~
Kayla po raz kolejny rozejrzała się po wielkiej sali, szukając możliwości ucieczki. Niestety taka opcja wydawała się naprawdę odległa. I wbrew pozorom nie tylko dlatego, że Christina stała tuż obok i w razie potrzeby była gotowa trzymać swoją przyjaciółkę za rękę, byleby tylko ta została u jej boku.
- To gorsze niż siłownia – jęknęła Kay. – Wolałabym już wylewać ostatnie poty na bieżni. Albo jeździć rowerkiem. Kto wie, może nawet zdecydowałabym się na brzuszki?
- Przestań histeryzować – upomniała ją towarzyska. – Zobaczysz, będzie fajnie.
Kayla mimowolnie się skrzywiła. Nie sądziła, że kiedykolwiek wyląduje na zajęciach z samoobrony. Czuła się przecież całkiem pewnie na ulicach, wiedząc, że w torebce ma gaz pieprzowy. A jeszcze pewniej czuła się na spacerach ze swoim buldogiem, doskonale pamiętając o jego upodobaniu do gryzienia. W żadnym razie nie twierdziła, aby takowe zajęcia miałyby jej w czymś pomóc.
- Wiesz, że tego nie potrzebujemy – kontynuowała Benson, mając nadzieję, że jakimś cudem uda jej się przekonać jasnowłosą do zmiany zdania. – Zresztą, zobacz jak tu dużo ludzi. Tylko marnujemy swój czas.
- Zmienisz spojrzenie na ten temat, gdy zobaczysz naszego instruktora – oznajmiła dumnie Christy, mrugając porozumiewawczo do ciemnowłosej. Ale nawet to nie przemawiało do Kay. Zwłaszcza, że ona już miała chłopaka. Chwilowo byłego chłopaka, ale wiedziała, że ten status zmieni się już za parę dni, kiedy Josh wróci do niej z przeprosinami i bukietem znienawidzonych przez nią kwiatów.
W dużej sali gimnastycznej, której podłoga w całości była wyścielona grubym niebiesko-żółtym materacem znajdowało się jakieś dwanaście kobiet. Większość z nich była w podobnym nastroju, co Christy, a oznaczało to tyle, że również przybyły tu dla pewnego instruktora. Prawie każda z nich była ubrana w ciasny sportowy strój, albo ciuchy, które miały go imitować. Nie przyszły, by nauczyć się kilku chwytów, czy kopniaków, a po prostu chciały nacieszyć oczy. Albo zaliczyć tajemniczego instruktora.
- Nie dąsaj się – oznajmiła Christina, widząc minę swojej przyjaciółki. – Wiesz jak długo musiałam czekać na wolne miejsca na tym kursie?
Dalsze uwagi Kayla zostawiła dla siebie. Nie chciała sprawiać swojej przyjaciółce przykrości. Zwłaszcza, że jasnowłosa zapłaciła zarówno za swój, jak i kurs Kay. Podobno miał być to prezent z okazji zerwania z Joshem, ale Benson dobrze wiedziała, że w tym wszystkim chodziło raczej o dotrzymanie towarzystwa, a nie świętowanie czegokolwiek.
- Idzie – syknęła Christy, zwracając uwagę ciemnowłosej na wejście do sali.
Wszystkie kobiety, które stały porozrzucane po całym pomieszczeniu, również spojrzały na wchodzącego mężczyznę. Kay od razu zauważyła, jak większość z nich poprawia swoje stroje, czy włosy, chcąc wyglądać, jak najlepiej. Nawet nie próbowała ukryć, jak bardzo ją to rozbawiło.
- Witam serdecznie wszystkie panie – powiedział radośnie mężczyzna, stając na środku pomieszczenia. Ruchem ręki poprosił osoby stojące za nim, by przeszły na drugą stronę sali, a one od razu, bez najmniejszego zawahania spełniły tę prośbę.
Kay poświęciła chwilę, by przyjrzeć się nowo przybyłemu i, oczywiście, od razu zauważyła to, jak bardzo był przystojny. Czarne włosy, wyrazisty kolor oczu i pełne, zmysłowe usta. Wysoki, umięśniony i zabójczo pewny siebie. Był typowym przystojniakiem, ale nie robił na niej takiego wrażenia, jak na pozostałych paniach. Może dlatego, że był zbyt idealny? Przez to wydawał się nieco nierzeczywisty. Co więcej, Kayla miała wrażenie, że idealne ciało, perfekcyjna fryzura i uśmiech numer pięć zamiast dodawać mu męskości, to nieco ją odbieraja.
- Ciacho, co? – Christina poruszała zabawnie brwiami, uśmiechając się szeroko do przyjaciółki, po czym powróciła do swojego obiektu westchnień.
- Nazywam się Thomas Gibbs i będę waszym instruktorem – zaczął. – A przynajmniej części z was.
- Części? – Zapytała jedna z kobiet. Kayla już na odległość mogła wyczuć jej nagłą panikę. Nie była, broń Boże, żadnym potworem cieszącym się z niezadowolenia innych, ale na jej ustach momentalnie pojawił się cień uśmiechu.
- Tak, części – przyznał. – Dzisiaj zostaniecie podzielone na dwie grupy. Dwanaście osób w jednej, to stanowczo za dużo. A przecież chodzi o to, by jak najlepiej nauczyć was samoobrony.
Kayla dała się ponieść własnym myślom, podczas gdy Thomas opowiadał o kilku podstawowych zasadach, jakie miały obowiązywać na tej sali gimnastycznej. Ku wielkiemu rozczarowaniu niektórych kobiet chodziło przede wszystkim o brak jakiejkolwiek biżuterii, czy obowiązek wiązania włosów. Obowiązywał również strój sportowy i kilka innych rzeczy, ale Kay już dalej nie słuchała. Niespodziewanie jej uwagę przyciągnął ktoś inny.
W progu pomieszczenia, oparty o framugę drzwi, stał mężczyzna. On również nie słuchał wykładu. Zamiast tego patrzył prosto na Kay. Spojrzenie jego wyraziście niebieskich oczu było skupione tylko i wyłącznie na dziewczynie. Benson nie wiedząc czemu poczuła przez to dziwne, zupełnie niespodziewane i niezrozumiałe dreszcze. Wydawało jej się, że lada moment ten mężczyzna za sprawą jednego spojrzenia pozna jej wszystkie sekrety. Jednak wbrew pozorom nie to było w tym wszystkim najdziwniejsze. Pod jego badawczym wzrokiem Kayla poczuła się zupełnie tak, jakby przyłapał ją na gorącym uczynku. Ale przecież nie robiła nic złego. Po prostu stała w ogromnej sali wśród innych kobiet, udając, że to, co mówi Thomas interesuje ją tak samo mocno, jak inne panie.
Ale nie interesowało. Znacznie bardziej fascynujący wydał się tajemniczy mężczyzna, który ani na sekundę nie spuścił z niej wzroku. A ona nie chciała być tą, która polegnie jako pierwsza i odwróci spojrzenie. Nieświadomie rozpoczęli grę i żadne z nich nie miało zamiaru przegrać.
Zamiast tego wolała wykorzystać sytuację i znacznie dokładniej przyjrzeć się mężczyźnie.
Już z daleka widziała, że był wysoki. Jakiś niecały metr dziewięćdziesiąt. Wiedziała także, że mężczyzna może pochwalić się całkiem dobrze wyrobionymi mięśniami, co można było dojrzeć nawet przez koszulkę, którą nosił. Znakomicie opinała jego tors. Niebieskie oczy, dwudniowy zarost  i krótko ścięte włosy. Bez wątpienia znacznie bardziej wpadł Kay w oko niż Thomas, którym tak zachwycały się inne panie.
- Ryan?
Głos instruktora spowodował, że stojący w progu mężczyzna odwrócił swój wzrok od panny Benson. A zrobił to wyjątkowo niechętnie.
- Tak? – Odpowiedział. I nawet to krótkie słowo sprawiło, że Kayla cała zadrżała. I nie miała najmniejszego pojęcia, co do cholery, się z nią działo. Nie była bowiem przyzwyczajona do takich irracjonalnych reakcji.
Thomas podrapał się po karku, zdając się być dość zmieszany zachowaniem swojego kolegi.
- Właśnie powiedziałem, że będziesz prowadził drugą grupę – kontynuował. – Jest coś, co chciałbyś dodać?
- Nie – odpowiedział krótko, po czym przeszedł kilka kroków w głąb sali, stając u boku instruktora. – Myślę, że już wszystko zostało powiedziane. Są może jakieś pytania?
W tym momencie na liście Kayli znajdowało się jakieś tysiące pytań. I każde z nich dotyczyło tajemniczego mężczyzny, który – jak się właśnie okazało – miał na imię Ryan i również prowadził zajęcia z samoobrony.
Kilka kobiet, zupełnie jakby były na lekcjach w szkole, podniosło rękę do góry, sygnalizując pytanie. Miny instruktorów, gdy to zobaczyli, były co najmniej śmieszne.
- Na jakiej podstawie zostaniemy przydzielone do grupy? – Zapytała jedna z nich.
Ryan był nieco wyższy od swojego kolegi, ale to nie tłumaczyło tego, dlaczego Kayla nie mogła oderwać od niego wzroku.
- Nie ma żadnego kryterium – wyjaśnił Thomas z uśmiechem.
- I z pewnością nie ma przegranych – szepnęła Christy, nachylając się do swojej przyjaciółki. – Nie mogę się zdecydować, z którym z nich bardziej chcę się przespać.
Cóż, przynajmniej Kayla nie miała w tej kwestii wątpliwości.
- Jeżeli sobie tego życzycie, to sami przydzielimy was do grup, ale najprościej będzie, jeśli same to zrobicie – kontynuował Thomas. – Dlatego po prostu podejdźcie do któregoś z nas i będziemy mieli to już za sobą.
- Dla ciebie wybór jest chyba prosty, co Benson? – Drażniła się Christy.
- Co? Niby dlaczego?
Jasnowłosa roześmiała się głośno, zwracając tym samym na nie nieco więcej uwagi, niż by Kayla sobie tego życzyła.
- Nie jestem ślepa. Widzę, jak pożerasz go wzrokiem. On zresztą nie pozostaje ci dłużny.
- Nikogo nie pożeram!
- Masz rację. Ty go połykasz w całości.
- Nieprawda!
Christy w odpowiedzi jedynie się uśmiechnęła.
- I wcale nie miałam zamiaru go wybierać. Bardziej podoba mi się Thomas – powiedziała Kay ściszonym głosem.
- Jasne – zakpiła blondynka.
- Ten cały Ryan nie robi na mnie żadnego wrażenia – wyznała, ale nie miała pojęcia, czy bardziej zależy jej na przekonaniu przyjaciółki, czy samej siebie.
- Udowodnij. – Christina rzuciła wyzwanie.
Być może zachowywały się, jak siedmiolatki rzucając sobie wyzwanie, na które trzeba odpowiedzieć jedynie po to, by wyjść z przepychanki obronną ręką, ale Kayla miała to gdzieś.
- Ależ proszę cię bardzo – prychnęła. – Zresztą, mam Josha i żaden dryblas nie jest mi do szczęścia potrzebny.
Aby nie słuchać odpowiedzi przyjaciółki, w której na pewno Christina nie omieszkałaby nazwać byłego chłopaka Kay zaborczym skurwysynem, Benson ruszyła przed siebie, zajmując miejsce obok Ryana. Całą siłą woli powstrzymywała się od tego, by tylko na niego nie spojrzeć.  Chociaż jakaś część jej pragnęła przyjrzeć mu się z bliska, dziewczyna pozostała nieugięta.
- Kiedyś mi za to podziękujesz – powiedziała Christy, zajmując ostatnie wolne miejsce obok Ryana.
- Tak, na pewno – odparła drwiąco Kayla, chwilowo przeklinając dzień, w którym postanowiła zaprzyjaźnić się z tą blondynką.


sobota, 2 sierpnia 2014

Prolog

  Ryan westchnął głęboko, wyglądając przez szybę w autobusie. Dzień był niewiarygodnie słoneczny, jak na Denver, ale mężczyzna zdawał się w ogóle tego nie zauważać. Zdążył się już przyzwyczaić do znacznie wyższych temperatur. Cztery lata służby w Iraku wystarczyły, by palące słońce przestało na niego działać.
    Spoglądał na mijane budynki bez jakichkolwiek uczyć. Jeszcze kilka dni temu był przekonany, że powrót do domu będzie dla niego najlepszym rozwiązaniem, ale teraz nie był już tego taki pewien. Nie tęsknił za tym miastem tak bardzo, jak przypuszczał.
    Autobus zatrzymał się na ostatniej stacji, co oznaczało, że dojechał już do celu. Tyle że Ryan wcale nie czuł podekscytowania, ani jakiejkolwiek radości.
    Poczekał aż wszyscy pasażerowie opuszczą pojazd i dopiero wtedy wstał ze swojego miejsca. Próbował nie zwracać uwagi na tych wszystkich podekscytowanych ludzi, których witali równie podekscytowani krewni. Szczególnie, że on nawet się nie rozglądał, by pośród tego rosnącego tłumu zacząć szukać swojego ojca. Coś mu mówiło, że jego staruszek nie zdecydował się przyjechać, aby go odebrać z dworca. Przecież i tak mieli się spotkać w domu...
    Ryan dobrze wiedział, że będzie musiał trochę pomieszkać w rodzinnej posiadłości, zanim stanie na nogi i znajdzie jakieś mieszkanie i pracę. Miał już pewien pomysł na rozpoczęcie własnego biznesu, ale potrzebował na to, nie tyle pieniędzy, co czasu.
    Tego dnia dworzec autobusowy pękał w szwach. Już dawno nie było w tym miejscu tak wielu ludzi. Przy kasach panowało ogromne zamieszanie. Wszyscy zdawali się między sobą przepychać, a gdzie nie gdzie dało się usłyszeć drobne kłótnie. Jedni ze łzami w oczach żegnali swoich krewnych, drudzy z szerokimi uśmiechami witali swoich. Ale i tak najbardziej zaludnione były przystanki, dlatego odebranie bagażu zajęło Ryanowi znacznie więcej czasu, niż się spodziewał.
    Przeszedł kilka kroków dalej, mając nadzieję, że wyjdzie z tego tłumu, ale i tym razem się przeliczył. Ludzie przepychali się, jak szaleni. Co zaskakujące, Ryanowi nawet nie pomagała jego budowa ciała. A przecież metr dziewięćdziesiąt powinien mówić sam za siebie. Do tego cała masa mięśni i wojskowy mundur. Ale zdaje się, że tutaj to nie miało znaczenia.
    Postawił swój ogromny plecak na ziemi, rozglądając się wokół. Czekał. Nie miał pojęcia na co, ale czekał. Jego podświadomość podpowiadała mu, że na ojca, ale nie był pewien, czy w to wierzył.
    On nie przyjedzie - tłumaczył sobie. Powtarzał w głowie te słowa kilkakrotnie, próbując przekonać samego siebie. Tyle, że wciąż istniała nadzieja. Nie widzieli się przecież od dwóch lat. Może stary Dave, mimo wszystko, tęsknił za synem?
    - Przepraszam! - Usłyszał w momencie, gdy coś obiło się o jego ramię. Ktoś, tak właściwie. - Taka ze mnie gapa. Przepraszam!
    Leniwie odwrócił głowę, ale nikogo nie dostrzegł.
    - Jestem dzisiaj taka rozkojarzona - kontynuował kobiecy głos. I dopiero teraz zauważył, że drobna kobieta, ta sama która na niego wpadła, zbierała rzeczy z ziemi.
    Bez zastanowienia pochylił się i pomógł jej wkładać rozrzucone przedmioty do walizki, która przypadkowo musiała się otworzyć przy uderzeniu.
    - Nic się nie stało - odpowiedział, wrzucając ostatnie bluzki do torby kobiety.
    - Naprawdę przepraszam - dodała jeszcze raz. Potem zaraz się podniosła, chwyciła za walizkę i ruszyła dalej. - Dziękuję panu! - krzyknęła na odchodnym.
    Ryan był lekko zdezorientowany. Spotkanie z kobietą trwało może jakaś minutę, ale ta nawet na niego nie spojrzała.  Nawet na jedną sekundę.
    Obejrzał się za nią, patrząc, jak biegnie do jakiegoś mężczyzny. Jej ciemne, sięgające ramion włosy rozwiewał wiatr, ale to wcale nie wydawało się  jej przeszkadzać. Czarne spodnie genialnie opinały jej tyłek, a biała, luźna bluzka zakrywała więcej niż zapewne życzył sobie każdy facet.
    Ryan patrzył, jak stojący obok kobiety mężczyzna lekko się do niej uśmiecha. Zupełnie tak, jakby zrobienie tego było ogromnym wysiłkiem.
    Ryan podniósł swój plecak i nim zdążył to przemyśleć, zmierzał już w stronę pary.
    - Ile można czekać - jęknął mężczyzna.
    - Autobus się spóźnił - wyjaśniła ciemnowłosa. - To przecież nie moja wina, prawda?
    - Nieważne. Idziemy.
    Złapał dziewczynę za wolną rękę, zupełnie nie kłopocząc się odebraniem od niej bagażu i ruszył przed siebie.
    Ryan zatrzymał się, przyglądając się odchodzącej parze. Miał wrażenie, że właśnie umyka mu coś istotnego. Przez chwilę  się wahał. Chciał pobiec za tą kobietą, chociaż nie miał pojęcia, co miałby jej powiedzieć. Przecież nie była sama. A on jej nawet nie znał.
    - Ryan! - Dobrze mu znany głos wyrwał go z zamyśleń.
    I oto stał, kilka kroków dalej. Stary Dave przyglądał się swojemu synowi, tym bystrym, ale oceniającym spojrzeniem. Ale był. Przyjechał po niego.
    Wyglądało na to, że mimo wszystko nadzieja Ryana nie była taka bezpodstawna.
    Spojrzał na ojca, nie kryjąc swojego zaskoczenia, po czym ponownie odwrócił się, by zerknąć na dziewczynę. Ale już jej nie było.
    Zniknęła...