Każdy z nas powinien mieć osobę, do której może zadzwonić, gdy wydarzy
się coś złego. Taką deskę ratunkową, kogoś zawsze gotowego do działania, kogoś,
komu niezaprzeczalnie ufamy. Kayla bez wątpienia mogła polegać na Christinie i
Leanne - swoich dwóch najlepszych przyjaciółkach. Prawdopodobnie niemożliwe
będzie zliczenie ilości wysłanych sygnałów SOS i sytuacji, w których Christy i
Lea biegły Benson na pomoc. Co jednak istotne, Kayla nigdy nie dzwoniła w
takich sytuacjach do swojej siostry. I vice versa. Oczywiście, gdy dziewczyny
spotykały się od czasu do czasu na rodzinnych spotkaniach ich relacje były w
jak najlepszym porządku. Jednak na tym się kończyło. Po spotkaniach wszystko
wracało do porządku dziennego, a więc każda żyła własnym życiem. Dlatego
podobny telefon od Lindsay był co najmniej zastanawiający. Nie trzeba się więc
dziwić, że Kayla od razu na niego zareagowała, prawda?
Dziewczyna niczym błyskawica, zeskoczyła z łóżka, na którym leżała razem
z Ryanem Waltonem. Nie myślała teraz o tym, jak wiele traci. Szczególnie, że od
dawien dawna próbowała sprowokować podobną sytuację. Marzenia o zaciągnięciu
Waltmana do swojej sypialni musiała posłać w zapomnienie. Teraz liczyła się
tylko Lindsay.
- Kayla? - Zaczął instruktor, przyglądając się temu, jak dziewczyna
podbiega do swojej szafy, wyjmuje pierwsze lepsze ciuchy i równie szybko
zaczyna je ubierać. – Możesz mi powiedzieć co właśnie się stało?
- Nie mam bladego pojęcia! – Zawołała nie zwalniając tempa.
- To chociaż możesz mi wyjaśnić co, do diabła, teraz robisz?
Kayla odwróciła się przez ramię, by móc spojrzeć na swojego rozmówcę, ale
zaraz potem tego pożałowała. Nagi Ryan Walton wcale nie zachęcał do tego, by
rzucić wszystko i biec na ratunek komukolwiek.
- Możesz się ubrać?! - Zapiszczała przestraszona, szybko odwracając głowę
z powrotem w stronę szafy. Zachowywała się, jak mała dziewczynka, która
zobaczyła coś zakazanego.
- Sama mnie przed chwilą rozebrałaś - oznajmił dumnie. - Teraz każesz mi
się z powrotem ubierać?
- Dokładnie tak! To właśnie każę ci zrobić - oznajmiła, starając się
brzmieć poważnie. - Muszę wyjść z domu i jechać do Lindsay. To ona dzwoniła
przed chwilą. Zdaje się, że ma jakiś poważny problem.
Ryan westchnął głęboko, ale tym razem Kayla powstrzymała się od
spojrzenia na niego.
- Poważniejszy od -
- Tak, poważniejszy od twojego problemu w spodniach - przerwała mu. - A
teraz, jakbyś był na tyle miły, proszę, ubierz się.
Ryan z kolejnym westchnieniem spełnił prośbę dziewczyny.
- Skoro tego właśnie chcesz - dodał po cichu.
Czy tego chciała? Prawdopodobnie nie. Ale znacznie ważniejsza wydawała
jej się pomoc siostrze, niż spełnienie swoich seksualnych fantazji. Chociaż to
drugie mogłoby być naprawdę miłe.
- Znasz się trochę na autobusach? - Zapytała Kay, mając nadzieję, że wiedza
Ryana na temat komunikacji miejskiej jest znacznie szersza niż jej. Na
nieszczęście Kayli, Bobby wciąż pozostawał nienaprawiony.
- Ani trochę - odpowiedział w akompaniamencie dźwięku zapinanego paska od
spodni. Najwyraźniej postanowił w końcu spełnić prośbę panny Benson. - Ale
jeśli pozwolisz, mogę podrzucić cię do siostry.
- Och, nie. Naprawdę nie trzeba, poradzę sobie.
Ryan prychnął.
- Nie obraź się, ale już raz widziałem, jak próbowałaś odnaleźć
przystanek autobusowy. Myślę, że lepiej zrobisz, jak po prostu dasz sobie
pomóc.
Dziewczyna jęknęła niezadowolona. Oczywiście, gdyby nie fakt, że
potrzebowała naprawdę szybko dotrzeć do siostry, mogłaby dalej sprzeczać się o
tę kwestię z Ryanem. W tym momencie jednak miała ciut ważniejsze zmartwienie.
Dlatego postanowiła (chociaż ten jeden raz) nie unosić się dumą.
- Masz rację - odpowiedziała, powoli odwracając się w stronę Ryana, będąc
niemal pewną, że zdołał założyć na siebie już wszystkie ubrania. Niestety,
pomyliła się. Instruktorek miał na sobie tylko spodnie. A! I jeszcze ten
niedorzeczny uśmiech.
- Mógłbyś się pośpieszyć? - Zawołała zirytowana. Szczególnie, że nagi
tors mężczyzny skutecznie ją rozpraszał. Na tyle, że momentami zapominała,
dlaczego tak właściwie się ubierają i szykują do wyjścia...
Walton pokręcił z rozbawieniem głową. Tak, jakby doskonale zdawał sobie
sprawę z tego, co dzieje się w głowie dziewczyny. I, naturalnie, był
niesłychanie z siebie zadowolony.
- Mógłbym - odpowiedział pod nosem, przechodząc do zakładania koszulki.
Po czym, ku ogromnemu zadowoleniu Kayli, oboje pokierowali się w stronę drzwi
wyjściowych…
~*~
- To tutaj - oznajmiła Kay, wskazując palcem na odpowiedni blok. Ryan
zjechał więc na pobocze, zatrzymując swój samochód na prowizorycznym miejscu
parkingowym.
Był już późny wieczór, więc wokół było naprawdę ciemno. Na szczęście
Lindsay mieszkała w dużo spokojniejszej okolicy niż Kay, więc dziewczyna mogła
być znacznie bardziej spokojna o swój powrót do domu. A przynajmniej jego
pierwszą część.
- Dziękuję za podwózkę, to było naprawdę miłe z twojej strony - dodała,
uśmiechając się delikatnie. Całkiem prawdopodobne, że starała się go trochę
udobruchać, biorąc pod uwagę ich wcześniejsze niedokończone sprawy.
- Nie ma za co. I jeszcze się ze mną nie żegnaj - oznajmił, odpinając
swój pas i wygodniej usadawiając się w fotelu. - Poczekam tu na ciebie.
- Słucham?
- Powiedziałem, że -
- Ryan. - Spojrzała na niego surowo.
- Jest późno, Kay, a ty nie masz samochodu. Nie myślisz chyba, że pozwolę
ci o tej godzinie wracać do domu na własną rękę? Zresztą, nie masz pojęcia,
gdzie jest przystanek autobusowy. Nie trać czasu na kłótnie ze mną i lepiej idź
do siostry, skoro tak bardzo potrzebuje twojej pomocy – wyjaśnił, po czym nieco
podgłośnił lecącą w tle muzykę i przymknął oczy, opierając głowę o zagłówek.
Najwyraźniej chciał tym pokazać, że nigdzie się nie wybiera.
Benson nie miała pojęcia, czy Ryanowi chodziło jedynie o zapewnienie jej
bezpiecznego powrotu do domu, czy może liczył, iż później wrócą do tego, co Lindsay
im przerwała. Jednak w tym momencie niespecjalnie ją to interesowało. Co
więcej, faktycznie nie uśmiechał jej się powrót do domu autobusem, którego
nawet nie potrafiła zlokalizować, dlatego oferta Ryana wcale nie była tak łatwa
do odrzucenia.
- Tylko, że ja nie wiem, jak długo to potrwa - dodała, wskazując kciukiem
na blok Lindsay. Co było zupełnie niepotrzebne, gdyż Ryan, mając zamknięte oczy
i tak przecież tego nie zauważył.
- Spokojnie, jestem naprawdę cierpliwym człowiekiem – powiedział. Co
jednak istotne, wcale nie wydawał się mieć na myśli czekania w samochodzie.
- Sam się o to prosiłeś - stwierdziła, już z lekkim uśmiechem, po czym
otworzyła sobie drzwi i już bez czekania na odpowiedź Waltmana wyszła z
samochodu.
Podczas krótkiego spaceru do klatki schodowej, Kayla zdołała przerobić
mnóstwo różnych scenariuszy, opowiadających o tym, co wydarzyło się w życiu jej
siostry, że ta ściągnęła ją do siebie. Najbardziej prawdopodobne wydawało się
zerwanie z chłopakiem. Tyle, że Kay nie słyszała, aby Lindsay z kimkolwiek
ostatnio kręciła. Może więc problemy w pracy? Jednak to również nie wydawało
się odpowiednie. Młodsza z sióstr Benson należała raczej do tych twardych
dziewczyn, co problemy rozwiązują od ręki, a z pewnością zamiast wylewać potoki
łez, od razu przechodzą do działania. Lin była w tym podobna do Barbary, a co
jak co, ale pani Benson zawsze wiedziała, jak działać, by osiągnąć swój cel.
Gdy ciemnowłosa w końcu stanęła pod klatką, nacisnęła odpowiedni przycisk
na domofonie, dzwoniąc do mieszkania siostry. Czekała naprawdę długą chwilę,
zanim kobieta podniosła słuchawkę i się odezwała.
- Kto tam? - Zapytała płaczliwym głosem. Wyglądało na to, że czas który
Benson poświęciła na przyjazd do siostry, wcale nie pomógł dziewczynie się
otrząsnąć.
- Kayla.
Jak tylko Lin otworzyła drzwi, Kay, nie mogąc już wytrzymać napięcia,
pobiegła na drugie piętro i doskakując do drzwi siostry, od razu pociągnęła za
klamkę. Na szczęście były otwarte.
- Lin? - Zwołała, próbując zlokalizować dziewczynę w jej mieszkaniu.
- Tutaj!
Ten płaczliwy głos był tak do niej niepodobny, że Kay sama wpadła w
panikę.
- Błagam, powiedz mi co się stało, bo zaraz oszaleję.
Ale gdzie tam, Lindsay wydawała się zaginąć na wyspie Płaczu. Szlochała
coraz głośniej, próbując powiedzieć coś między jednym pociągnięciem nosa a
drugim, ale były to słowa, których Kayla w żadnym razie nie potrafiła
zrozumieć.
Jedyne, co mogła zrobić to przytulić ją, łudząc się, że to w jakikolwiek
sposób pozwoli Lin się uspokoić.
- Proszę cię, powiedz mi co się stało - poprosiła po raz kolejny. Biedna
dziewczyna kompletnie nie wiedziała, co powinna zrobić. Nie często miała do
czynienia z pogrążonymi w histerii ludźmi. Zastanawiała się, czy może
należałoby zadzwonić po wsparcie? Ale do kogo? Jedynym słusznym wyborem wydawała
się Barbara Benson…
Kolejne pociągnięcie nosem, kolejny szloch. Ale, jakimś cudem, Lindsay
wydawała się uspokajać. Może wsparcie jednak nie będzie potrzebne?
- Ja... Ja... - Zaczęła, ale równie szybko urwała. No to tyle, jeśli
chodzi o uspokajanie się.
- Wszystko będzie dobrze, tylko powiedz, co się stało.
- Ja... Ja…
Wyglądało na to, że jakakolwiek rozmowa nie wchodziła w grę. I gdy Kayla
straciła już nadzieję na postęp, usłyszała coś, co kompletnie ją
zdezorientowało:
- Jestem w ciąży.
Biorąc pod uwagę wcześniejsze spekulacje Kay, dziewczyna nie była nawet
bliska przewidzenia „problemu” siostry.
- Nie wiem, jak to się mogło stać – kontynuowała Lindsay zapłakanym
głosem. - Przecież...
I znowu zaniosła się głośnym szlochem.
Coż, Kayla mogłaby wytłumaczyć młodszej siostrze, jak do tego mogło
dojść. Szczególnie, że dzisiaj sama była bliska zrobienia czegoś, co
teoretycznie prowadziło ku prokreacji.
- Przecież to niemożliwe! - Płakała dalej Lindsay.
- Czy ojciec dziecka wie? - Zapytała dość nieśmiało Kayla domyślając się,
że może być to wrażliwy temat. I wcale się nie pomyliła.
Lindsay zaczęła płakać jeszcze głośniej, choć to wydawało się już niemożliwie.
Swoją drogą, jak wiele łez człowiek jest w stanie z siebie wylać?
- Nie jesteście razem, prawda? - Zapytała, a kolejny szloch Lindsay był
jednoznaczną odpowiedzią na zadane pytanie. Dlatego Kay kontynuowała swoje
przesłuchanie, uznając, że pierwszą odpowiedź już dostała: - To była
jednorazowa sprawa?
Lindsay pokręciła głową.
- Nie. - W końcu zmusiła się do odpowiedzi, wycierając nos w rękaw
bluzki. Kay więc wstała na chwilę, by przynieść dziewczynie chusteczki. -
Spotykaliśmy się przez pewien czas, ale nam nie wyszło.
- Jak dawno temu?
- Miesiąc? Nie wiem! - Płakała dalej, zupełnie nie mogąc się uspokoić. A
kolejne pytania starszej Benson wprawiały ją jeszcze w gorszy nastrój.
- Zamierzasz mu powiedzieć?
Lindsay sięgnęła po chusteczkę i wysmarkała głośno nos.
- Nie wiem - powtórzyła się.
Zdaje się, że jedyną pewną informacją była tylko ciążka.
- Nie wiem, jak mam mu to powiedzieć - zajęczała po chwili. - Nie wiem,
co on z tym zrobi...
No cóż, na to odpowiedzi nie znał nikt.
- Lindsay, jeśli będzie ci tylko dzięki temu łatwiej, mogę z nim
porozmawiać. Albo po prostu być przy waszej rozmowie.
- Nie! - Płacz powrócił ze zdwojoną mocną. - Muszę sama załatwić sprawę.
Sama zdecydować…
- Zdecydować? - Zapytała zdezorientowana Kay, marszcząc brwi. - Co masz na
myśli?
- Jak to co? - Łzy wciąż ciekły strumieniami. Kayla nie sądziła, że tak
długi płacz jest w ogóle możliwy. Czy to nie prowadziło czasem do odwodnienia?
- Lin, chyba nie zamierzasz usunąć tego dziecka, prawda?
I tym razem jedyną odpowiedzią był płacz kobiety.
- Nie podejmuj tej decyzji sama, porozmawiaj z tym facetem – zaczęła Kay.
– Na Boga, Lindsay, o czym ty teraz myślisz?
Lin nie pokusiła się o żadną odpowiedź, dlatego starsza z sióstr
kontynuowała:
- Kim jest ojciec dziecka? Znam go? - Pytała, ale była niemal w stu
procentach pewna, że delikwent będzie jej zupełnie obcy. W końcu siostry nie
miały wielu wspólnych znajomych. Poza faktem, że były spokrewnione, za wiele je
nie łączyło.
- Tak... - Tyle, że w tym słowie zdawało się kryć drugie dno, które Kay
momentalnie wyczuła. Zwłaszcza, że w zachowaniu Lin było coś dziwnego.
- Lindsay? Kim jest ten facet?
Młodsza Benson otarła rękawem bluzki łzy i spojrzała na siostrę z nieco
przepraszającą miną.
- To Blake.
Z pewnością tego Kayla się nie spodziewała. Słowa siostry wydawały jej
się dziwnie puste i może dlatego w pierwszej chwili do niej nie dotarły.
Dopiero po dłuższym czasie, Benson otrzeźwiała.
- Blake? Blake, jak Blake Tylor? Jak Blake Tylor mój przyjaciel?
Lindsay bardzo wolno pokiwała głową, po czym dla potwierdzenia swoich
gestów, cicho powiedziała:
- Tak.