Niezależnie od
tego, jak bardzo akceptujemy siebie, wszyscy mamy jakieś drobne słabości, które
pragnęlibyśmy zmienić. Niektórzy z nas chcieliby zapewne rzucić palenie, inni
odstawić słodycze lub przestać ogryzać paznokcie. Kayla natomiast pragnęła raz
na zawsze wyzbyć się jakichkolwiek uczyć do Josha.
Oczywiście, nie
chodzi tu o żadne głębsze namiętności. Trudno nawet powiedzieć, by teraz
łączyła ich przyjaźń. Jedyne, co pozostało po ich kilkuletnim związku, to
sentyment i – co bywa uciążliwe – odrobina współczucia. Josh, jak nikt inny,
potrafił wykorzystać dobroduszność Kayli. Robił to za każdym razem, gdy pojawiał
się pod jej drzwiami z bukietem anturium, opowiadając kłamstwa. Stale
zapewniał, że to był już ostatni raz, że się zmieni. Wielokrotnie przekonywał
ją o swojej miłości, a ona zwykle mu wierzyła. Co ciekawe, usprawiedliwiał
swoje występki tak, że to Kay czuła się odpowiedzialna za każdą kłótnię. W
końcu, może niepotrzebnie go sprowokowała? Albo, po co w ogóle poruszała dany
temat?
Na szczęście,
po entym rozstaniu jej życie potoczyło się tak, iż nie musiała dłużej
zastanawiać się nad przyjęciem Josha z paskudnym bukietem do domu i podarowaniem
mu kolejnej szansy, którą niezaprzeczalnie by zmarnował. I gdy była już pewna,
że anturium nie zawita więcej do jej życia, niedawno sama poszła do kwiaciarni
i zakupiła takową wiązankę.
Przyjaciółki
otwarcie mówiły, że robi źle. Nie była przecież w związku ze zdradzieckim skurwysynem, więc nie miała
obowiązku pomagać mu w czymkolwiek. Ale Kayla, jak to Kayla, zrobiła i tak po
swojemu. Mając okropne wyrzuty sumienia (bo w końcu zerwała z Joshem w tak
kiepskim dla niego momencie), postanowiła, że pójdzie na pogrzeb niedoszłej
teściowej i wesprze byłego w tych trudnych dla niego chwilach.
Pomogła Joshowi
w przygotowaniach do pochówku, a potem do stypy. Co więcej, dla jego matki
kupiła cholerne anturium i położyła je przy trumnie w czasie ceremonii. I gdyby
tego było mało, to jeszcze zaprosiła chłopaka po wszystkim do siebie, żeby
biedaczek nie siedział sam. W końcu, poza Benson nie miał już nikogo.
Jakbyście to
skwitowali? Christina upierała się przy słowie „głupota”.
Niestety Kay
nie widziała w tym nic złego. Ot, pomagała przecież tylko zrozpaczonemu
mężczyźnie. Mężczyźnie, z którym zwykła dzielić kiedyś łóżko. I co najlepsze, zupełnie
nie dostrzegła, że Josh ma w tym wszystkim ukryty motyw i do ów łóżka chce
wrócić.
Tak minął im
tydzień. A potem następny. Kayla, oczywiście, przez cały ten czas chodziła do
pracy i wykonywała swoje domowe obowiązki. Z tym że wspomniane obowiązki nieco
zmieniły swoją postać. Na przykład, zaczęła się bardziej przykładać do
gotowania. Nie kucharzyła przecież już tylko dla siebie. Miała w domu faceta. I
idąc tym tropem, zmieniały się kolejne rzeczy. Prała ciuchy Josha, sprzątała po
nim, a gdy przyjaciółki zwracały jej na to uwagę, uparcie powtarzała, że
przecież nie był w stanie zająć się tym sam.
- Wywal go z
domu – oznajmiła z przekonaniem Christina. Rozmawiały przez telefon i blondynka
próbowała po raz kolejny przekonać przyjaciółkę do swoich racji. Niestety tylko
tak mogły się skontaktować. W końcu Benson nie chciała wychodzić niepotrzebnie
z domu i zostawiać Josha samego. Jak twierdziła, sporo ryzykowała chodząc nawet
do pracy. Ten facet nie czuł się przecież na tyle dobrze, by siedzieć tak długo
w osamotnieniu.
- Christina, nie
bądź bez serca. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak jest mu ciężko – szepnęła
do telefonu. Zamknęła się w sypialni, by Josh nie słyszał tej rozmowy.
- Ale ty jesteś
głupia. Owszem, zmarła mu mama, bardzo mi z tego powodu przykro. Tyle, że to
nie twoja sprawa. Nie jesteście już razem, do cholery!
- Łączy nas
przeszłość, nie mogę się od niego odwrócić. Został sam – upierała się.
- Na własne życzenie.
To zdradziecki skurwysyn i wszyscy oprócz ciebie zdążyli się na nim poznać.
Kayla
westchnęła przeciągle.
- Przecież nie
mam zamiaru do niego wrócić.
- Teraz tak
mówisz.
- Christy, nie
wariuj. Josh nie po to tu jest. Zabrałam go do swojego mieszkania, bo sam by o
siebie Kto wie, nie zadbał. może nawet zagłodziłby się na śmierć. Biedny,
zupełnie nie może się pozbierać. Wiesz, był ze swoją matką naprawdę blisko.
- Tak, tworzyli
zgrany duet. Zarówno jedno, jak i drugie tak samo trzepnięte.
- Christy, wyrażaj
się. Trochę szacunku.
- Kochana, już
zapomniałaś jaka była dla ciebie podła? Josh zresztą nie lepszy. A teraz ich
żałujesz.
Wiadomo, Christina
miała rację i Kay doskonale o tym wiedziała. Ale zdaje się, że miała zbyt dobre
serce, by się teraz tym przejmować.
- A co z
Ryanem? – zapytała blondynka, chwytając się ostatniej deski ratunku.
Benson zawahała
się.
- Nie
rozmawiałam z nim ostatnio. Odezwę się do niego, gdy uporam się z tym
wszystkim.
- Kay -
- Wiesz, co? -
przerwała jej szybko. - Muszę kończyć. Mam coś do załatwienia. Do usłyszenia,
Christy.
I prędko się
rozłączyła.
Oczywiście, nie
trzeba być wielce uczonym, by wiedzieć, że żadna pilna sprawa nie nagliła
naszej Benson. Po prostu nie chciała już dłużej ciągnąć tej rozmowy. Zdawała
sobie sprawę z tego, co mogłaby jej powiedzieć przyjaciółka. Była bowiem
świadoma, iż przez udzieloną Joshowi pomoc może stracić kontakt z Ryanem (z
cudownym, muskularnym, przepięknym instruktorem samoobrony, który dostarczył
jej wspaniałych orgazmów!). Szczególnie, że przestała odbierać od niego
połączenia.
Ale co niby
miała mu powiedzieć? Że tymczasowo zamieszkała ze swoim byłym? Wątpiła, by
dobrze to odebrał. Zwłaszcza, że nie był zbyt przychylnie do niego nastawiony. Jednak
z drugiej strony kto był? Jedyną osobą, która go żałowała, była nasza
bohaterka.
- Kayluś! - zawołał
Josh z salonu.
Dziewczyna
momentalnie podniosła się z łóżka i bez słowa ruszyła do drugiego
pomieszczenia. Można powiedzieć, że zachowywała się, jak jego opiekunka (Christina
wolała określenie „służąca”). Tylko, gdyby na to spojrzeć obiektywnie - Josh
wcale tak bardzo nie potrzebował jej opieki.
Zwłaszcza, że
leżał sobie teraz przed telewizorem. Opatulony kocem w jednej ręce trzymał pilot,
w drugiej pusty kubek. I zupełnie nie wyglądał na zmartwionego.
- Zrobisz mi
świeżej herbatki? - zapytał przesłodzonym głosikiem.
Bandzior,
leżący w progu pokoju, warknął ostrzegawczo.
Kayla,
naturalnie, szybko go skarciła, a na prośbę Josha skinęła głową.
- Oczywiście -
dodała po chwili.
Owszem, nieco
denerwowało ją usługiwanie temu mężczyźnie. Ale przez to, że tak bardzo go
żałowała, nie potrafiła mu odmówić.
Zabrała od
niego naczynie i pomaszerowała prosto do kuchni. A gdy nalewała do czajnika
wody, ktoś zapukał do drzwi. Jakimś jednak cudem, doskonale wiedziała, kim może
być jej gość. I może właśnie dlatego, za wszelką cenę starała się zignorować
wszelkie docierające do niej dźwięki.
- Kayluś, ktoś
puka! – zawołał Josh z kanapy. Nie miał siły nalać sobie czegoś do picia, ale
za to z krzykiem nie miał najmniejszego problemu. I to co najmniej tak, by
usłyszało go całe osiedle. Teraz nowo przybyły mógł być w stu procentach
pewien, że ktoś przebywał w domu.
- Otworzysz? –
krzyczał dalej. – Słyszysz Kayluś?
Benson jęknęła
głośno, po czym porzuciła dotychczas wykonywaną czynność i pokierowała się w
stronę drzwi wejściowych. Jednak wcale nie miała ochoty mierzyć się z jej
gościem. Kimkolwiek on był.
Z lękiem
uchyliła drzwi.
- Ryan –
powiedziała, udając zaskoczenie na widok potężnego faceta w progu jej domu. –
Nie spodziewałam się ciebie.
Cóż, to było
wielkie kłamstwo. Wiedziała bowiem, że prędzej, czy później będzie musiała się
z nim spotkać. A znając Ryana i tak długo zwlekał ze złożeniem jej wizyty.
- Christina mi
powiedziała, co jest grane – wyjaśnił od razu.
Akurat tego Kay
nie przewidziała.
Rozmawiała
przed chwilą z Christy i ta absolutnie o tym nie wspomniała. A skoro Walton
pojawił się pod jej drzwiami teraz, to przecież musiała mu o tym powiedzieć
długo przed wykonaniem telefonu do Benson.
- Co dokładnie
ci powiedziała? – zapytała przerażona.
- To, że ten
zdradziecki skurwysyn cię po raz kolejny wykorzystuje.
Walton pchnął
nieco drzwi, wchodząc bez zaproszenia do środka.
- Ryan –
zawołała za nim ściszonym głosem, nie chcąc by Josh usłyszał jakikolwiek
fragment tej rozmowy. – To nie jest dobry moment.
Instruktor
pokręcił głową z dezaprobatą i bez dalszego zaproszenia, tudzież martwienia się
dobrymi manierami, wszedł do salonu. Bandzior zaszczekał radośnie, wyrażając
swoje zadowolenie.
- Co ty robisz!?
– krzyknęła zdenerwowana za nim, ale to na nic się zdało.
- Kayluś, co
się dzieje? – zapytał Josh, momentalnie podnosząc się do pozycji siedzącej. Koc
nieco zsunął mu się z ciała, ukazując jego ulubiony zestaw piżamowy. Przy
stojącym obok Waltonie, ubranym od stóp do głów na czarno, wyglądał dość
śmiesznie.
- Widzę, że się
zadomowiłeś – stwierdził drwiąco nowo przybyły.
Josh był nieco
niższy od instruktora. Nie miał również żadnego imponującego umięśnienia,
dlatego nie wyglądali na równych sobie przeciwników. Ale to w żadnym razie nie
zniechęciło byłego chłopaka Kayli. Jednak, broń Boże, nie wchodziła tu w grę żadna
odwaga. Możemy mówić raczej o głupocie.
- To ten koleś
z którym się ostatnio spotykałaś? – zapytał, spoglądając w stronę Benson. –
Chyba nie podoba mu się to, że się już nie widujecie, co?
Josh nie był
wysportowany, w żadnym razie nie mógłby pokonać Ryana fizycznie. Ale za to znał
się na czymś innym, co zresztą często wykorzystywał w związku z Kaylą.
- Christina mi
mówiła, co z ciebie za numer.
Niższy z
mężczyzn stał tak, że dziewczyna nie widziała jego twarzy. A szkoda, bo właśnie
uśmiechnął się bezczelnie.
- Przyszedłem
ci więc powiedzieć, żebyś trzymał łapska z dala od Kayli.
- Ryan, uspokój
się, nic między nami się nie dzieje. Ja po prostu pomagam…
- Właśnie Ryan
– przerwał jej Josh. Mówił smutnym głosem, kontrastującym z uśmiechem, którego Benson
wciąż nie mogła dostrzec. – Kay tylko mi pomaga. Bo widzisz, co by się nie
działo, to my zawsze trzymamy się razem. Ja też pomogę Kay, gdy tylko będzie
mnie potrzebowała. Zawsze.
Dwuznaczność w
spojrzeniu mężczyzny była oczywista. Każdy domyśliłby się do czego tak naprawdę
pije. Każdy poza naszą księgową, oczywiście. Dziewczyna pewnie wzięła jego słowa
za miłą deklarację przyjaźni i tego, że w przyszłości, mimo iż nie będą parą, on
zawsze zaoferuje jej swoją pomoc.
Doprawdy, baby
są czasem takie naiwne.
- Słuchaj
skurwysynu –
- Ryan! –
warknęła Kay. – Jak ty się zachowujesz?!
- Kayla, czy ty
naprawdę nie widzisz, co ten facet próbuje tu ugrać?
- Przestań –
powiedziała stanowczo. – Myślę, że czas już na ciebie.
Walton spojrzał
w stronę ciemnowłosej. Był zupełnie zdezorientowany.
- Kayla –
spróbował ponownie, jednak spotkał się z kompletną dezaprobatą w jej
spojrzeniu.
- Powinieneś
już wyjść – powtórzyła zupełnie nie zdając sobie sprawy, że wszystko, ale to
wszystko działo się zgodnie z planem Josha, który miał jednak pewną przewagę
nad Kaylą.
Był bowiem
słabostką naszej bohaterki. Dziewczyna wciąż go żałowała. I wyglądało na to, że
mimo rozstania ta jedna rzecz wciąż nie uległa zmianie. Tym razem nie raczył
jej historyjkami o tym, że się poprawi, że wszystko będzie dobrze, bo przecież
ją kocha. Wygrał inaczej. Ale niestety po raz kolejny triumfował.
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Co ta Kayla najlepszego wyprawia?! Absolutnie zgadzam się z Christy, przecież to jest czysta głupota. Rozumiem pójście na pogrzeb, złożenie kondolencji i tak dalej... To nawet wypadało jej zrobić. Ale żeby go do siebie przeprowadzać? Gdzie ona ma mózg? :P Na miejscu Ryana chyba bym się nieźle wkurzyła... No cóż, zobaczymy, co pan instruktor z tym zrobi. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMuszę to napisać, Kayla jest idiotką! Mam nadzieję że Ryan coś zdziała w tej kwestii, bo sama przecież nie da sobie rady :( Co ona w ogóle robi?!?!
OdpowiedzUsuń(: xoxo
OdpowiedzUsuńOj głupiutka ta nasza Kayla... Rozdział za to cudowny😘
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie i zawsze nie mogę się doczekać na kolejny rozdział :D ale zupełnie nie rozumiem Kayli, a zdradziecki skurwysyn zdecydowanie działa mi na układ nerwowy... Aż się prosi żeby Ryan mu przyłożył
OdpowiedzUsuńNo co ta Kayla wyprawia... głupia jest czy co? xD Mam nadzieję że w końcu się ogarnie i zobaczy prawdziwą twarz Josha :D
OdpowiedzUsuń