wtorek, 29 marca 2016

Rozdział 27



Niezależnie od tego, jak bardzo akceptujemy siebie, wszyscy mamy jakieś drobne słabości, które pragnęlibyśmy zmienić. Niektórzy z nas chcieliby zapewne rzucić palenie, inni odstawić słodycze lub przestać ogryzać paznokcie. Kayla natomiast pragnęła raz na zawsze wyzbyć się jakichkolwiek uczyć do Josha.
Oczywiście, nie chodzi tu o żadne głębsze namiętności. Trudno nawet powiedzieć, by teraz łączyła ich przyjaźń. Jedyne, co pozostało po ich kilkuletnim związku, to sentyment i – co bywa uciążliwe – odrobina współczucia. Josh, jak nikt inny, potrafił wykorzystać dobroduszność Kayli. Robił to za każdym razem, gdy pojawiał się pod jej drzwiami z bukietem anturium, opowiadając kłamstwa. Stale zapewniał, że to był już ostatni raz, że się zmieni. Wielokrotnie przekonywał ją o swojej miłości, a ona zwykle mu wierzyła. Co ciekawe, usprawiedliwiał swoje występki tak, że to Kay czuła się odpowiedzialna za każdą kłótnię. W końcu, może niepotrzebnie go sprowokowała? Albo, po co w ogóle poruszała dany temat?
Na szczęście, po entym rozstaniu jej życie potoczyło się tak, iż nie musiała dłużej zastanawiać się nad przyjęciem Josha z paskudnym bukietem do domu i podarowaniem mu kolejnej szansy, którą niezaprzeczalnie by zmarnował. I gdy była już pewna, że anturium nie zawita więcej do jej życia, niedawno sama poszła do kwiaciarni i zakupiła takową wiązankę.
Przyjaciółki otwarcie mówiły, że robi źle. Nie była przecież w związku ze zdradzieckim skurwysynem, więc nie miała obowiązku pomagać mu w czymkolwiek. Ale Kayla, jak to Kayla, zrobiła i tak po swojemu. Mając okropne wyrzuty sumienia (bo w końcu zerwała z Joshem w tak kiepskim dla niego momencie), postanowiła, że pójdzie na pogrzeb niedoszłej teściowej i wesprze byłego w tych trudnych dla niego chwilach.
Pomogła Joshowi w przygotowaniach do pochówku, a potem do stypy. Co więcej, dla jego matki kupiła cholerne anturium i położyła je przy trumnie w czasie ceremonii. I gdyby tego było mało, to jeszcze zaprosiła chłopaka po wszystkim do siebie, żeby biedaczek nie siedział sam. W końcu, poza Benson nie miał już nikogo.
Jakbyście to skwitowali? Christina upierała się przy słowie „głupota”.
Niestety Kay nie widziała w tym nic złego. Ot, pomagała przecież tylko zrozpaczonemu mężczyźnie. Mężczyźnie, z którym zwykła dzielić kiedyś łóżko. I co najlepsze, zupełnie nie dostrzegła, że Josh ma w tym wszystkim ukryty motyw i do ów łóżka chce wrócić.
Tak minął im tydzień. A potem następny. Kayla, oczywiście, przez cały ten czas chodziła do pracy i wykonywała swoje domowe obowiązki. Z tym że wspomniane obowiązki nieco zmieniły swoją postać. Na przykład, zaczęła się bardziej przykładać do gotowania. Nie kucharzyła przecież już tylko dla siebie. Miała w domu faceta. I idąc tym tropem, zmieniały się kolejne rzeczy. Prała ciuchy Josha, sprzątała po nim, a gdy przyjaciółki zwracały jej na to uwagę, uparcie powtarzała, że przecież nie był w stanie zająć się tym sam.
- Wywal go z domu – oznajmiła z przekonaniem Christina. Rozmawiały przez telefon i blondynka próbowała po raz kolejny przekonać przyjaciółkę do swoich racji. Niestety tylko tak mogły się skontaktować. W końcu Benson nie chciała wychodzić niepotrzebnie z domu i zostawiać Josha samego. Jak twierdziła, sporo ryzykowała chodząc nawet do pracy. Ten facet nie czuł się przecież na tyle dobrze, by siedzieć tak długo w osamotnieniu.
- Christina, nie bądź bez serca. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak jest mu ciężko – szepnęła do telefonu. Zamknęła się w sypialni, by Josh nie słyszał tej rozmowy.
- Ale ty jesteś głupia. Owszem, zmarła mu mama, bardzo mi z tego powodu przykro. Tyle, że to nie twoja sprawa. Nie jesteście już razem, do cholery!
- Łączy nas przeszłość, nie mogę się od niego odwrócić. Został sam – upierała się.
- Na własne życzenie. To zdradziecki skurwysyn i wszyscy oprócz ciebie zdążyli się na nim poznać.
Kayla westchnęła przeciągle.
- Przecież nie mam zamiaru do niego wrócić.
- Teraz tak mówisz.
- Christy, nie wariuj. Josh nie po to tu jest. Zabrałam go do swojego mieszkania, bo sam by o siebie Kto wie, nie zadbał. może nawet zagłodziłby się na śmierć. Biedny, zupełnie nie może się pozbierać. Wiesz, był ze swoją matką naprawdę blisko.
- Tak, tworzyli zgrany duet. Zarówno jedno, jak i drugie tak samo trzepnięte.
- Christy, wyrażaj się. Trochę szacunku.
- Kochana, już zapomniałaś jaka była dla ciebie podła? Josh zresztą nie lepszy. A teraz ich żałujesz.
Wiadomo, Christina miała rację i Kay doskonale o tym wiedziała. Ale zdaje się, że miała zbyt dobre serce, by się teraz tym przejmować.
- A co z Ryanem? – zapytała blondynka, chwytając się ostatniej deski ratunku.
Benson zawahała się.
- Nie rozmawiałam z nim ostatnio. Odezwę się do niego, gdy uporam się z tym wszystkim.
- Kay -
- Wiesz, co? - przerwała jej szybko. - Muszę kończyć. Mam coś do załatwienia. Do usłyszenia, Christy.
I prędko się rozłączyła.
Oczywiście, nie trzeba być wielce uczonym, by wiedzieć, że żadna pilna sprawa nie nagliła naszej Benson. Po prostu nie chciała już dłużej ciągnąć tej rozmowy. Zdawała sobie sprawę z tego, co mogłaby jej powiedzieć przyjaciółka. Była bowiem świadoma, iż przez udzieloną Joshowi pomoc może stracić kontakt z Ryanem (z cudownym, muskularnym, przepięknym instruktorem samoobrony, który dostarczył jej wspaniałych orgazmów!). Szczególnie, że przestała odbierać od niego połączenia.
Ale co niby miała mu powiedzieć? Że tymczasowo zamieszkała ze swoim byłym? Wątpiła, by dobrze to odebrał. Zwłaszcza, że nie był zbyt przychylnie do niego nastawiony. Jednak z drugiej strony kto był? Jedyną osobą, która go żałowała, była nasza bohaterka.
- Kayluś! - zawołał Josh z salonu.
Dziewczyna momentalnie podniosła się z łóżka i bez słowa ruszyła do drugiego pomieszczenia. Można powiedzieć, że zachowywała się, jak jego opiekunka (Christina wolała określenie „służąca”). Tylko, gdyby na to spojrzeć obiektywnie - Josh wcale tak bardzo nie potrzebował jej opieki.
Zwłaszcza, że leżał sobie teraz przed telewizorem. Opatulony kocem w jednej ręce trzymał pilot, w drugiej pusty kubek. I zupełnie nie wyglądał na zmartwionego.
- Zrobisz mi świeżej herbatki? - zapytał przesłodzonym głosikiem.
Bandzior, leżący w progu pokoju, warknął ostrzegawczo.
Kayla, naturalnie, szybko go skarciła, a na prośbę Josha skinęła głową.
- Oczywiście - dodała po chwili.
Owszem, nieco denerwowało ją usługiwanie temu mężczyźnie. Ale przez to, że tak bardzo go żałowała, nie potrafiła mu odmówić.
Zabrała od niego naczynie i pomaszerowała prosto do kuchni. A gdy nalewała do czajnika wody, ktoś zapukał do drzwi. Jakimś jednak cudem, doskonale wiedziała, kim może być jej gość. I może właśnie dlatego, za wszelką cenę starała się zignorować wszelkie docierające do niej dźwięki.
- Kayluś, ktoś puka! – zawołał Josh z kanapy. Nie miał siły nalać sobie czegoś do picia, ale za to z krzykiem nie miał najmniejszego problemu. I to co najmniej tak, by usłyszało go całe osiedle. Teraz nowo przybyły mógł być w stu procentach pewien, że ktoś przebywał w domu.
- Otworzysz? – krzyczał dalej. – Słyszysz Kayluś?
Benson jęknęła głośno, po czym porzuciła dotychczas wykonywaną czynność i pokierowała się w stronę drzwi wejściowych. Jednak wcale nie miała ochoty mierzyć się z jej gościem. Kimkolwiek on był.
Z lękiem uchyliła drzwi.
- Ryan – powiedziała, udając zaskoczenie na widok potężnego faceta w progu jej domu. – Nie spodziewałam się ciebie.
Cóż, to było wielkie kłamstwo. Wiedziała bowiem, że prędzej, czy później będzie musiała się z nim spotkać. A znając Ryana i tak długo zwlekał ze złożeniem jej wizyty.
- Christina mi powiedziała, co jest grane – wyjaśnił od razu.
Akurat tego Kay nie przewidziała.
Rozmawiała przed chwilą z Christy i ta absolutnie o tym nie wspomniała. A skoro Walton pojawił się pod jej drzwiami teraz, to przecież musiała mu o tym powiedzieć długo przed wykonaniem telefonu do Benson.
- Co dokładnie ci powiedziała? – zapytała przerażona.
- To, że ten zdradziecki skurwysyn cię po raz kolejny wykorzystuje.
Walton pchnął nieco drzwi, wchodząc bez zaproszenia do środka.
- Ryan – zawołała za nim ściszonym głosem, nie chcąc by Josh usłyszał jakikolwiek fragment tej rozmowy. – To nie jest dobry moment.
Instruktor pokręcił głową z dezaprobatą i bez dalszego zaproszenia, tudzież martwienia się dobrymi manierami, wszedł do salonu. Bandzior zaszczekał radośnie, wyrażając swoje zadowolenie.
- Co ty robisz!? – krzyknęła zdenerwowana za nim, ale to na nic się zdało.
- Kayluś, co się dzieje? – zapytał Josh, momentalnie podnosząc się do pozycji siedzącej. Koc nieco zsunął mu się z ciała, ukazując jego ulubiony zestaw piżamowy. Przy stojącym obok Waltonie, ubranym od stóp do głów na czarno, wyglądał dość śmiesznie.
- Widzę, że się zadomowiłeś – stwierdził drwiąco nowo przybyły.
Josh był nieco niższy od instruktora. Nie miał również żadnego imponującego umięśnienia, dlatego nie wyglądali na równych sobie przeciwników. Ale to w żadnym razie nie zniechęciło byłego chłopaka Kayli. Jednak, broń Boże, nie wchodziła tu w grę żadna odwaga. Możemy mówić raczej o głupocie.
- To ten koleś z którym się ostatnio spotykałaś? – zapytał, spoglądając w stronę Benson. – Chyba nie podoba mu się to, że się już nie widujecie, co?
Josh nie był wysportowany, w żadnym razie nie mógłby pokonać Ryana fizycznie. Ale za to znał się na czymś innym, co zresztą często wykorzystywał w związku z Kaylą.
- Christina mi mówiła, co z ciebie za numer.
Niższy z mężczyzn stał tak, że dziewczyna nie widziała jego twarzy. A szkoda, bo właśnie uśmiechnął się bezczelnie.
- Przyszedłem ci więc powiedzieć, żebyś trzymał łapska z dala od Kayli.
- Ryan, uspokój się, nic między nami się nie dzieje. Ja po prostu pomagam…
- Właśnie Ryan – przerwał jej Josh. Mówił smutnym głosem, kontrastującym z uśmiechem, którego Benson wciąż nie mogła dostrzec. – Kay tylko mi pomaga. Bo widzisz, co by się nie działo, to my zawsze trzymamy się razem. Ja też pomogę Kay, gdy tylko będzie mnie potrzebowała. Zawsze.
Dwuznaczność w spojrzeniu mężczyzny była oczywista. Każdy domyśliłby się do czego tak naprawdę pije. Każdy poza naszą księgową, oczywiście. Dziewczyna pewnie wzięła jego słowa za miłą deklarację przyjaźni i tego, że w przyszłości, mimo iż nie będą parą, on zawsze zaoferuje jej swoją pomoc.
Doprawdy, baby są czasem takie naiwne.
- Słuchaj skurwysynu –
- Ryan! – warknęła Kay. – Jak ty się zachowujesz?!
- Kayla, czy ty naprawdę nie widzisz, co ten facet próbuje tu ugrać?
- Przestań – powiedziała stanowczo. – Myślę, że czas już na ciebie.
Walton spojrzał w stronę ciemnowłosej. Był zupełnie zdezorientowany.
- Kayla – spróbował ponownie, jednak spotkał się z kompletną dezaprobatą w jej spojrzeniu.
- Powinieneś już wyjść – powtórzyła zupełnie nie zdając sobie sprawy, że wszystko, ale to wszystko działo się zgodnie z planem Josha, który miał jednak pewną przewagę nad Kaylą.
Był bowiem słabostką naszej bohaterki. Dziewczyna wciąż go żałowała. I wyglądało na to, że mimo rozstania ta jedna rzecz wciąż nie uległa zmianie. Tym razem nie raczył jej historyjkami o tym, że się poprawi, że wszystko będzie dobrze, bo przecież ją kocha. Wygrał inaczej. Ale niestety po raz kolejny triumfował.



6 komentarzy:

  1. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Co ta Kayla najlepszego wyprawia?! Absolutnie zgadzam się z Christy, przecież to jest czysta głupota. Rozumiem pójście na pogrzeb, złożenie kondolencji i tak dalej... To nawet wypadało jej zrobić. Ale żeby go do siebie przeprowadzać? Gdzie ona ma mózg? :P Na miejscu Ryana chyba bym się nieźle wkurzyła... No cóż, zobaczymy, co pan instruktor z tym zrobi. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę to napisać, Kayla jest idiotką! Mam nadzieję że Ryan coś zdziała w tej kwestii, bo sama przecież nie da sobie rady :( Co ona w ogóle robi?!?!

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj głupiutka ta nasza Kayla... Rozdział za to cudowny😘

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham to opowiadanie i zawsze nie mogę się doczekać na kolejny rozdział :D ale zupełnie nie rozumiem Kayli, a zdradziecki skurwysyn zdecydowanie działa mi na układ nerwowy... Aż się prosi żeby Ryan mu przyłożył

    OdpowiedzUsuń
  5. No co ta Kayla wyprawia... głupia jest czy co? xD Mam nadzieję że w końcu się ogarnie i zobaczy prawdziwą twarz Josha :D

    OdpowiedzUsuń